Myślę, że nikt nie będzie się ze mną spierał gdy stwierdzę, iż twórczość islandzkich artystów jest pod wieloma względami wyjątkowa.
Wpływ na taki stan rzeczy ma z pewnością wiele czynników. Klimat i otaczająca przyroda jest jednym z najistotniejszych. Aðalsteinn Guðmundsson to bardzo dobry przykład na zilustrowanie tego zjawiska. Poznając jego twórczość momentalnie słyszymy i zdajemy sobie sprawę z tego jak ogromny wpływ na efekt końcowy jego muzyki ma inspiracja naturą.
Sam twórca określając swoje kompozycje zaznacza, że stara się aby dźwięki, które tworzy były odbiciem piękna otaczającego go świata. W nieskomplikowanych sekwencjach, odzwierciedlających brzmienie przyrody, odnajduje prawdę i przede wszystkim chce aby muzyka tak jak woda miękko przepływała przez słuchającego, pozostawiając w nim poczucie harmonii. A harmonia jest zdecydowanie słowem istotnym, jeśli chodzi o tego artystę. Bowiem “yagya” (po polsku “jadźńa”) to pojęcie oznaczające “ofiarę” w tradycji wedyjskiej hinduizmu. Nie zagłębiając się w szczegóły, opisuje ono najstarszą formę kultu religijnego, który (oprócz wielu innych znaczeń) miał za zadanie umacniać harmonię społeczną oraz więź między ludźmi a bogami. Odnoszę wrażenie, iż w przypadku Guðmundssona chodzi o pogłębienie naszej relacji z naturą, przy czym ogniwo dzięki któremu jest to w ogóle możliwe stanowi właśnie muzyka.
Istnieje duże ryzyko, że taki sposób mówienia o swojej twórczości może odstraszać potencjalnego odbiorcę, ale działoby się tak tylko w momencie gdy byłby to opis nieprawdziwy i zupełnie nie pasujący do tego co Yagya komponuje. Wszystkie cztery płyty, które Aðalsteinn Guðmundsson do tej pory wydał są nad wyraz spójne i przemyślane. Począwszy od “Rhythm of Snow” (2002), przez “Will I Dream During The Process?” (2006) oraz moją ulubioną “Rigning” (2009), a kończąc na nieco różniącej się od pozostałych “The Inescapable Decay Of My Heart “ (2012), artysta konsekwentnie przekuwa sposób w jaki traktuje świat na dźwięki.
Najważniejszy jest jednak fakt, jak brzmi muzyka, która wyłania się z tak szczegółowego opisu. To co Yagya tworzy oczywiście można zaklasyfikować do dub techno, ale nie naciskając zbytnio na ustawienie go w tym szeregu. Puls zdecydowanie jest obecny w jego kompozycjach, chociaż czasem zdaje się ukrywać, rozmywać przez miękkość i delikatność pozostałych elementów wchodzących w skład utworów. Z kolei określenie muzyki Guðmundssona jako ambient, pozostawia pewien niedosyt. W samej niemożności jednoznacznego zdefiniowania jego twórczości nie ma jednak nic złego. Świadczy jedynie o tym, iż pomimo nieukrywanej fascynacji i inspiracji takimi legendami jak Basic Channel czy Brian Eno, Yagya wypracował swój własny, niepowtarzalny styl, którego (patrząc na dyskografię) nie zamierza zmieniać. Śledząc jego karierę można zaryzykować stwierdzenie, iż jedyną “rewolucją”, jaka dokonała się w jego podejściu do muzyki jest fakt pojawienia się wokali na ostatniej płycie (co nigdy wcześniej nie miało miejsca). O ile mogę się zgodzić ze stwierdzeniem, iż była to zmiana mocno słyszalna, to uważam, że wcale nie znacząca aż tyle w odniesieniu do jego twórczości ocenianej jako całokształt. W muzyce po prostu pojawiła się dodatkowa ścieżka, tym razem wokalna, ale warstwa instrumentalna nadal pozostała w tym samym, “yagyowym” tonie.
Bardzo ciekawi mnie jak dalej rozwinie się kariera tego islandzkiego producenta. Czy Guðmundsson podąży w nowym kierunku, czy też wróci do tego czym urzekł mnie na albumie “Rigning”. Do muzyki nieskomplikowanej, ale takiej która niczym puch otulała zmysły ciepłym i wyważonym brzmieniem. Yagya już zapowiedział, że jego piąty album ukaże się na początku 2014 roku. Pozostaje mi tylko cierpliwie czekać i w momencie gdy płyta ujrzy światło dzienne czym prędzej podzielić się z Wami moim wrażeniem na jej temat.