Nowe projekty to zawsze nowe otwarcia. Nowe muzyczne projekty to zawsze okazja do przedstawienia słuchaczom swojej nowej wizji na muzykę. Natomiast nowe muzyczne projekty, w których artysta ujawnia swoje drzemiące w nim od dawna alter ego, przedstawia je w kompletnie odmienionej stylistyce wizualnej, a także pokazuje, dokąd tak naprawdę powinna zmierzać współczesna muzyka elektroniczna, to coś, co nie zdarza się na rodzimym rynku zbyt często.
Gdy 23 stycznia tego roku na instagramowym koncie tacet.music pojawił się pierwszy tajemniczy post o treści “02.02.2024”, przedstawiający postać blokowego chłopaka, a także ujawniający krótki fragment pierwszego klipu, było wiadomo, że szykuje się naprawdę coś grubego. Po tak intrygującym początku zaczął się etap wyczekiwania na cały numer razem z klipem, który zapowiadał się iście ciekawie.
Jako że samo słowo brzmi bardzo znajomo, stwierdziłem, że warto o nim trochę pogooglować. Na stronie icm.edu.pl znalazłem definicje: “Tacet – termin muzyczny oznaczający, że dany instrument/głos/zespół instrumentów nie biorą udziału w wykonaniu danej partii utworu, czyli milczą, stanowią niezrealizowaną potencjalność.” Musicie przyznać, że chyba lepiej się tego nie dało opisać.
Wracając natomiast do naszego muzycznego przyjaciela, zgodnie z zapowiedzianą premierą 2. lutego na kanale Dyspensa Records ukazał się klip zatytułowany “TACET – Flare” w reżyserii Henryka Brzeskiego (Dollar Moda). Utwór, który na pierwszy rzut oka wydaje się być perfekcyjnie wyprodukowany, a każdy jego dźwięk wycyzelowany do granic możliwości, tak naprawdę w ogólnym rozrachunku równoważony jest przez swoistą estetykę, w której niestandardowo ułożona perkusja przeplata się z napierającym basem. Całość brzmi po prostu inaczej, co tylko zwiększa repeat value tego numeru.
Po dobrze przyjętym pierwszym singlu przyszła pora na drugi, który już bez tak spektakularnego klipu nie zdobył tylu wyświetleń, co pierwszy. Skupiając sie natomiast na samej muzyce, łatwo dojść do wniosku, że materiał jest bardzo spójny i dobrze wyważony. W „2001” dominują twarda stopa i ostry hihat, a całość przenosi słuchacza do miejsca, w którym nieco brudniejszy klimat to karta przetargowa, by wkupić się w łaski też tych, którzy nadal trwają w przekonaniu, że im bardziej brudno i ulicznie, tym lepiej. Tu wyszło to naturalnie, lecz chyba najlepszym komentarzem będzie tutaj cytat z książki “Oko w piramidzie” Roberta Antona Wilsona – “Ludzie muszą wyjść z własnych umysłów, by dojść do swoich zmysłów”.
Po kilkutygodniowej przerwie TACET wrócił z „Yearning”, które tylko utwierdziło mnie, że producent naprawdę włożył w ten projekt całego siebie. Warto też zauważyć, że tak naprawdę “Yearning” to zapewne kolejny epizod swoistej opowieści autora o tęsknocie za ludźmi, z którymi dane było mu się przeciąć, a także o najpiękniejszych chwilach, których doświadczył.
Może do takich stwierdzeń jeszcze daleko, ale na pewno warto wziąć pod uwagę, że jeżeli chodzi o muzykę elektroniczną to projekt TACET i jego najnowsze single mogą być prawdziwym Opus Magnum w karierze Wojtka Urbańskiego. Artysta z tworzeniem muzyki elektronicznej styczność ma niemal od początku swojej kariery, lecz to dopiero w najnowszym materiale czuć, że Wojtek wchodząc do studia zostawił za sobą cały bagaż przeróżnych doświadczeń, wyuczonych technik oraz obaw przed opiniami ludzi, i stworzył materiał w 100% ukazujący jego muzyczne skłonności. Czuć zarwane noce oraz masę poświęconego czasu, aby każdy element brzmiał dokładnie tak, jak autor sobie wymarzył. Dodatkowo każdy z utworów zaaranżowany jest na tyle progresywnie, że niejednokrotnie zdarzyło mi się mieć poczucie winy, gdy musiałem wyłączyć go w połowie.
Wojtek Urbański tworzy muzykę niemal w każdym gatunku, jego produkcje możemy usłyszeć w filmach, grach czy serialach, a jego nazwisko często wymieniane jest obok takich artystów jak Tymek, Julia Wieniawa czy nawet Kwiat Jabłoni. Nie jestem jednak w stanie wyobrazić sobie jego kariery, gdyby co jakiś czas nie obracał się wśród swoich, często wysoko wyselekcjonowanych, dźwiękach syntezatorów analogowych czy modularnych, i nie tworzył z nich numerów, które w jednoznaczny sposób należą do sceny elektronicznej. To człowiek, który choć robi prawie wszystko, to nigdy nie zapomina o tym, co dawno temu rozbudziło jego miłość do tworzenia muzyki.
Po usłyszeniu wszystkich dotychczas wydanych numerów spod szyldu TACET, przez głowę niejednokrotnie przeszła mi już myśl, czy aby projekt TACET dla polskiej sceny muzyki elektronicznej nie zaczyna być tym, kim Paul “Muad’Dib” Atryda był dla świata Diuny w serii książek Franka Herberta? Zostawiam to każdemu do własnej oceny.