Istotą dobrego ambientu jest nieodparte wrażenie, że nikt takiej muzyki nie stworzył – ktoś po prostu natknął się na przypadkową harmonię dźwięków i szczęśliwym trafem ją zarejestrował.
Do takich wniosków skłoniło mnie moje pierwsze doświadczenie z projektem greckiego artysty, Subheim.
Za Subheim odpowiada Kostas K., grecki grafik oraz kompozytor muzyki elektronicznej z pogranicza takich gatunków jak ambient, downtempo, idm. Artysta wielokrotnie podkreślał jak stara się wyrazić za pomocą dźwięków konkretne uczucia i emocje, co sprawia, że jego muzyka ma bardzo osobisty charakter. Być może dlatego Subheim tak bardzo przejmuje słuchacza swoją głębią i melancholią. Poza pojedynczymi utworami, które znaleźć można na różnych kompilacjach (fanom nowoczesnego ambientu polecam szczególnie te spod znaku Emerging Organisms), Subheim wydał do tej pory dwa albumy, którym przyjrzymy się nieco bliżej w niniejszym artykule.
Approach (2008)
Kostas K. zwrócił na siebie uwagę już swoim debiutem z 2008 roku. Przede wszystkim jest to bardzo spójny album, niewykraczający poza pewien standard i klimat. Niemniej jednak, nie jest to nudna kompilacja bliźniaczo do siebie podobnych utworów – jest to bardziej podróż do innego wymiaru, który wraz ze zmieniającymi się utworami, odkrywa przed słuchaczem coraz to nowsze swoje obszary. Muzyka Subheima jest też swoistą grą emocjami słuchacza. Prowadzi go najpierw od zadumy, przez swobodne uniesienie, po prześladujące wrażenie niepokoju. Wszystko jednak jest zgrane w harmonijnym pejzażu dźwięków.
Na albumie usłyszeć można także głos Katji, co było dla mnie osobiście niemałym zaskoczeniem. Rzecz w tym, że Approach jest na moje ucho naprawdę doskonałą kompozycją dźwięków, w których nawet kobiecy głos tak idealnie zlewa się z towarzyszącymi mu dźwiękami, że nie zwróciłem uwagi na fakt, że jest to w istocie ludzki głos. Wydawać się to może śmieszne, biorąc pod uwagę kluczową rolę, jaką spełnia jej głos w utworze Howl, który przykuwa swoją głębią i ciężarem. Inny utwór, Away, jest bodajże najpopularniejszym utworem z płyty, głównie za sprawą charakterystycznego, powtarzającego się motywu na pianinie. Jest to niezwykle nostalgiczny i porywający utwór – często też określany jako jeden ze smutniejszych w dorobku Subheima. Skoro już mowa o poszczególnych utworach, to koniecznie należy wymienić pierwszy na płycie Hush. Jest to doskonałe wprowadzenie do albumu, w którym usłyszymy fragmenty dialogu z filmu Cienka Czerwona Linia:
– In this world a man himself is nothing. [Na tym świecie sam człowiek nie znaczy nic]
– I’ve seen another world… sometimes I think it was only my imagination. [Widziałem inny świat… czasem wydaje mi się, że tylko go sobie wyobraziłem]
Czyżby tym cytatem Subheim ma nas wprowadzić w swój inny, być może lepszy świat, jaki kreuje jego muzyka?
Słuchając Approach doszedłem do wniosku, że jest to bardzo organiczny album. Mam tutaj na myśli, że trudno mi sobie uzmysłowić, że wszystkie te intrygujące kompozycje zostały stworzone przez człowieka. O wiele łatwiej jest mi je zaakceptować hipotezę, że zostały one niejako odkryte, że są po prostu dźwiękami, które samoistnie wybrzmiewały, a ktoś je po prostu zarejestrował. Dlatego też polecam zapoznać się chociaż z debiutem greckiego kompozytora.
No Land Called Home (2010)
To, co sprawia, że staram się śledzić na bieżąco projekt Subheim, jest nie tylko niesamowity klimat jego utworów, ale także skłonność jego autora do eksperymentowania z muzyką. Dał temu wyraz na swoim drugim albumie, który dobitnie pokazuje nam, że artysta nie zamierza uderzać ciągle w ten sam dzwon.
Na drugim albumie Subheima głos Katji odgrywa zdecydowanie bardziej istotną rolę w aranżacjach, często przejmując funkcję prowadzącego wokalu zamiast głosu w tle. Głównie za jej sprawą utwory Subheima mają zupełnie inny wydźwięk, co nie spodobało się wielu miłośnikom poprzedniej płyty. Faktycznie, jest to dość spora zmiana, ale dzięki niej efekt jest oryginalny – tym razem Subheim oferuje nam coś więcej niż po prostu ambient/downtempo. Wykracza niejako poza utarte schematy tych gatunków i prezentuje coś własnego. Skoro już mowa o innowacjach w jego twórczości, to wspomnieć należy o większym udziale instrumentów smyczkowych, które wyparły dźwięki pianina z pierwszego albumu.
Co do samego brzmienia albumu, jest to bardziej zróżnicowana płyta niż jej poprzedniczka. Nie brak na niej typowej dla Subheima nostalgii, melancholii i refleksyjnego nastroju, jednak znajdziemy na niej także szybsze kompozycje, o nieco bardziej złowrogim wydźwięku. To większe zróżnicowanie powoduje, że często ma się wrażenie, jakby się słuchało ścieżki dźwiękowej do jakiegoś filmu. Ma to swoje zalety i powoduje, że drugi album brzmi dość świeżo. Jednak w przypadku niektórych utworów wyczuć można pewną powtarzalność kompozycji i motywów, która nie jest w moim odczuciu odpowiednio ciekawie zaaranżowana. Są to jednak pojedyncze momenty z całego albumu.
Na osobną wzmiankę zasługuje utwór The Veil, na którym głosu gościnnie użyczył Timothy N. Gregory. Jest to jedyny element albumu, z którym do chwili obecnej nie mogę się pogodzić – mimo że sam utwór nie jest wcale zły, to w moim odczuciu nijak ma się do reszty albumu, niepotrzebnie odstaje od reszty i z nieznanych mi powodów usłyszeć go można dokładnie w środku odtwarzania płyty, co tylko bardziej psuje klimat.
Abstrahując od powyższej uwagi, No Land Called Home to godna kontynuacja twórczości Subheima, której innowacyjne elementy powodują, że z tym większą chęcią oczekuję kolejnego dzieła greckiego artysty.
Na koniec chciałbym nieco odnieść się do innych recenzji powyższych albumów. Otóż nieraz czytałem jak bardzo smutna, niepokojąca, czy wręcz depresyjna jest twórczość Subheim. W jednej z polskich recenzji dziennikarz nawet sumiennie ostrzegał potencjalnych słuchaczy, że sięgają po te brzmienia na własną odpowiedzialność. Być może sam przekroczyłem zdrową dawkę doom metalu w swoim życiu, tudzież innych mniej pozytywnych brzmień, a moje wyczulenie na melancholijne elementy stało się spaczone – jednak sam nie wyczuwam w twórczości Subheima owej depresji. Melancholia, refleksja, zaduma, być może delikatny niepokój – ale wszystko w granicach zdrowego rozsądku. Dlatego też ogłaszam uroczyście: słuchanie Subheima nie szkodzi zdrowiu. Wręcz przeciwnie – wspomaga głęboką, wieczorną refleksję przy herbacie, tudzież czymś mocniejszym.