Człowiek, który od ponad dwóch dekad bierze czynny udział w tworzeniu polskiej sceny muzycznej. Współpracował z wieloma artystami, wśród których wymienić można chociażby Quebonafide, Gedza, KęKę czy Kaza Bałagane. O ewolucji hip-hopu, mentorskiej roli producentów, czy budowaniu siatki kontaktów opowiedział mi Sher7ock. Zapraszam do lektury.
Powiedz mi, jak to jest z tymi producentami muzycznymi i ich popularnością? Wydaje się, jakby to tylko młodzi producenci o to zabiegali.
Zasady są dla wszystkich takie same. Walczymy o uwagę z youtuberami, fighterami, komikami i innymi osobami promującymi się w internecie. Nikt producentowi nie zabrania posiadać wizerunku, być zauważalnym, promować rzeczy swoją twarzą, występować w klipach czy udzielać wywiadów. Wszystko to wybór. Producenci muzyczni z natury są bardziej introwertyczni i większość z nich mimo wszystko zmierza do sytuacji, w której produkują muzykę, siedzą w domu i odbierają przelewy. Oczywiście ludzie wiedzą jak oni wyglądają, ale nic poza tym. Są natomiast też tacy, których bardziej interesuje pójście w świat i ja jestem w tej grupie. Przynajmniej narazie. Chciałbym, żeby moja osoba była bardziej rozpoznawalna.
Ciekawe, że masz takie podejście. Zauważyłem, że producenci, którzy są już dłużej na rynku raczej nie lubią wychodzić ze swojej strefy komfortu.
Ja też oczywiście mam przed sobą do pokonania wiele barier i nabycia konkretnych umiejętności biznesowo-marketingowych. Na co dzień mam tendencję do ubierania się jak lump i to jest mój problem, natomiast jeśli chodzi o samo robienie jakiś śmiesznych video, to bardzo to lubię. Wymyślać, nagrywać i montować. Widzę w tym coś dla siebie i odbiorców. To dobre medium jeśli chodzi o docieranie do ludzi. Zwłaszcza, że mam aż za dużo do powiedzenia.
Właśnie na swoich mediach społecznościowych raz za razem obierasz jakieś konkretne stanowisko, które często neguje jakieś konkretne postawy.
Tak, bo w pewnych sprawach widzę jakie to może mieć negatywne konsekwencje teraz i w przyszłości. Jeżeli mi się coś nie podoba to zaczynam o tym mówić i ma to nawet jakieś małe przełożenie środowiskowe. Ludzie reagują na te relacje i się z tym utożsamiają. W ten sposób informacja rozchodzi się i nie ma wrażenia, że wszyscy mają tylko jedno stanowisko albo żadne.
Aktualnie zrobił się też taki dziwny zwyczaj, że każdy siedzi tylko w swoim towarzystwie i niechętnie miesza się w jakieś inne projekty.
Ok, ale sam nawet przed chwilą powiedziałeś, że producenci często mają bardziej introwertyczne usposobienie. Takie stronnicze relacje nie są jakimś otwarciem się na innych?
Wiesz, mam już za sobą trochę lat, w tym roku stuknęło mi 40 i na różnych etapach życia byłem mniej lub bardziej ekstrawertyczny. Od momentów, w których mocno skupiałem się na tym, co robię, po takie, w których melanż i poznawanie ludzi były priorytetem. Nie jestem więc w stanie jednoznacznie stwierdzić, czy jestem intro, czy ekstrawertykiem, ale na pewno lubię rozmawiać z ludźmi, szczególnie z tymi, którzy słuchają muzyki i których interesuje to, co robię. Nie jest mi też obojętne, co myślą. Komunikacja, ważna sprawa.
Ważna, ale Ty też jesteś w tej grupie osób, która wyraża skrajne opinie, co coraz rzadziej się zdarza. Ludzie nie lubią się wychylać.
Tak, to prawda, ale bycie Szwajcarią nigdy nie było w mojej naturze. W ogóle zacząłem się ostatnio zastanawiać, dlaczego częściej nie rzucam ksywkami. Wydaje mi, że dzieje się tak dlatego, że formułuję myśli, które będą uniwersalne i będą pasowały do podobnych przypadków w przyszłości.
Ma to sens, lecz uważam, że większość ludzi nie rzuca ksywkami, żeby sobie po prostu finalnie nie zaszkodzić.
To jest oczywista sytuacja. W tym wypadku najczęściej jesteś Ty kontra cały internet. Zawsze znajdzie się te sto osób, czy nawet tylko jedna osoba, która udowodni Ci, że nie masz racji. Myślę, że podejście do tematu zmienia się z wiekiem. Zauważyłem, że raperzy szczególnie po trzydziestce zaczynają bać się tego, że przestaną być aktualni i rozumieć kulturę. Że dzieciaki zaczną o nich mówić, że są dziadami. To ich bardzo często hamuje w wypowiadaniu się na różne tematy. Nie jest to dobre, bo finalnie chodzi przecież o to, żeby od młodych ludzi brać świeżość i oryginalne pomysły, a od starszych doświadczenie i profesjonalizm. Z połączenia dwóch światów wychodzą najlepsze numery.
Są natomiast też takie osoby jak np. O.S.T.R., który w singlu “CRISTAL” rzuca m.in. ksywkami Maty czy Quebonafide, którzy nie dograli mu się na płytę. Tylko widzisz, od razu poleciały nieprzychylne komentarze w jego stronę. Zawsze ma to dwie strony.
Ludzie różnie reagują na takie rzeczy. Jak postawisz się w sytuacji OSTRego, który ma dyskografię, ma mnóstwo słuchaczy i, nie zaglądając mu w kieszeń, dość pieniędzy, żeby całej rapgrze pokazać środkowy palec. Jest tak naprawdę w najlepszej sytuacji, żeby opowiadać na przykładach jak to wygląda od kuchni i co o tym myśli. Nie jestem w jego butach, ale rozumiem reakcje, bo sam już nie raz byłem w sytuacji, kiedy na coś się z kimś umawiałem, a finalnie nic z tego nie wychodziło. Aktualnie zrobił się też taki dziwny zwyczaj, że każdy siedzi tylko w swoim towarzystwie i niechętnie miesza się w jakieś inne projekty. Wiadomo, jak ktoś jest mało rozpoznawalny i ma małe zasięgi to bardzo chce nagrywać z ludźmi wokół, ale jak już jest duży, to raczej mało go to obchodzi i siedzi w swojej bańce. Ma to negatywne konsekwencje, bo w ten sposób się nie rozwija i nie konfrontuje swoich pomysłów z pomysłami innych ludzi. Widocznie jednak bardziej się to opłaca. Robiąc muzykę i obserwując rynek tyle lat stwierdzam, że kiedyś było dużo łatwiej namówić raperów na współpracę. Z drugiej strony, być może tylko ja tak mam, bo jestem wśród tych mniej rozpoznawalnych?
No właśnie, jak Ty nawiązujesz takie współprace jak np. z Kazem Bałagane?
Kaz jest akurat pewnym odstępstwem od reguły. Zaczęło się tak, że ziomek podesłał mi info o tym, że Kaz szuka bitów na płytę. Podesłałem kilka i tak powstał numer “Znałem Typa 2”. Przy następnej płycie Kaz już sam pytał o bity i wtedy zrobiliśmy “Blueface”. Większość współprac nawiązuje natomiast przez znajomych. Np. ostatnia z Guralem wyszła tak, że wysyłałem bity Shellerowi, on żadnych akurat nie szukał, ale Gural już tak. Dostałem więc maila, puściłem ze 100 bitów, DGE wybrał z nich 5 albo 6 i finalnie nagrał 2 kawałki. Wszystko to budowana przez lata siatka kontaktów.
Myślę, że to ciekawe, patrząc na to, że aktualnie większość producentów po prostu wysyła paczki bitów na wszystkie maile raperów, które znajdzie w internecie.
Najprawdopodobniej tak właśnie jest, ale istnieją też inne metody, np. bycie w publishingu. To jest tak w dużym uproszczeniu agencja łącząca tych, co robią muzykę, z dużymi podmiotami, które chcą ją kupić, typu majorsy, czy agencje reklamowe. Jest też BeatStars.
Tylko, że BeatStars aktualnie jest tak zapchany, że ciężko się tam jakkolwiek wybić. Chyba, że jesteś przez naprawdę długi czas konsekwentny.
To prawda. Jak założysz dziś konto i zaczniesz wrzucać bity, to musisz się nastawić na to, że dopiero za 2-3 lata systematycznej i świadomej pracy będziesz oglądać efekty. Dużym plusem jest natomiast to, że po tym czasie zarabiasz pieniądze, których raczej nie zrobisz na placementach w Polsce. Rzecz jasna ma znaczenie szczęście, umiejętności, dobre wyczucie rynku.
No z tymi pieniędzmi jest różnie, bo wiele razy słyszałem od producentów, że oskubywani są np. z zaiksów. Nie wiem jak jest u Ciebie.
Moich zaiksów aktualnie pilnuje publisher. Prawie wszystkie dochodowe utwory mam już zarejestrowane. Wyjątkiem jest dosłownie kilka, które mają skomplikowaną historię. Tak jest np. z utworem, który zrobiłem ze śp. Bezczelem. Procedura wymaga spadkobiercy, który jeszcze jest nieletni, więc musi mieć reprezentanta, wszystko trzeba zrobić na papierze, przepchnąć przez 3 województwa. Mam też problemy z jakimiś pojedynczymi utworami, gdzie ktoś nie ma konta w ZAiKSie i nie jest też zbytnio zainteresowany tym, żeby je mieć. Całościowo wygląda to natomiast dobrze, bo zawsze pilnowałem swoich procentów.
Nie jest to chyba też zawsze takie proste. Niektóre numery robioną są w całych składach, gdzie kilka osób odpowiada za bit, a drugie tyle za tekst.
Zrobiła się teraz taka ciekawa, a może nieciekawa era, gdzie jeden bit robi parę osób. Konsekwencje są takie, że czasem trzeba ustalić, czy ktoś jest współautorem bitu, bo ma kontakty z artystami i przyniósł czyiś bit do studia. Są też akcje, że ktoś tak bardzo chce być współautorem danego bitu, że zmienia miejscami 3 hi-haty, żeby wyszarpać swoje 5%. Zdarzają się takie sytuacje, choć może nie jakoś specjalnie często. Potem w ZAiKSie dzielisz te 50% przeznaczone na muzykę na 3-4 osoby, a czasem ciężko jest ustalić, kto jaki miał wkład. Sam mam kawałki, gdzie np. zbudowałem całą podstawę, a ktoś dodał 3 niekoniecznie kluczowe elementy i nie wiadomo było jak to podzielić. Z drugiej strony były też takie numery, że ja zbudowałem podstawę, na której ktoś zrobił kawałek, ale zmienił w nim prawie wszystko. Wtedy pojawia się dylemat, czy statek, w którym wymieniono każdą jedną deskę, to nadal oryginalny statek, czy już jakiś inny.
Skomplikowana sprawa. W takim razie niby najprościej byłoby robić te bity samemu, ale często jest tak, że to właśnie dzięki takim współpracom powstają hity.
Nie jest to regułą. Istnieje taka teoria, z którą się zgadzam, że w momencie jak bit przechodzi przez ręce kilku osób, to wystarczy, żeby tylko jedna z nich nie zauważyła jakiegoś świeżego, nowego pomysłu albo nie zrozumiała co czyni bit wyjątkowym i zaczęła go zmieniać, żeby stracić szansę na unikalny kawałek sztuki. Przy metodzie, w której masz kilku producentów, na pewno jesteś w stanie zrobić kawałek, który w danym momencie jest aktualny i dobrze brzmi, ale częściej niż rzadziej wychodzi coś podobnego do wszystkiego innego. Pytanie jest tylko, czy kogoś to obchodzi? Mamy teraz wysyp producentów, których interesuje przede wszystkim placement i wysoka pozycja na Spotify. Są też takie zabawne historie, jak choćby ta Kanyego Westa, który swoje wczesne bity pokazywał wielu raperom, którzy ich nie rozumieli i odrzucali. Finalnie wziął je wszystkie na swój debiutancki album i wszystkie okazały się hitami, przy okazji popularyzując chipmunk soul.
A gdyby był innym człowiekiem to mógłby je po takim feedbacku po prostu wyrzucić do kosza…
Tak, a świat mógłby ich nigdy nie usłyszeć. Ye był zdeterminowany, puścił je na swojej płycie, ludzie usłyszeli, pokochali i okazało się, że miał coś wyjątkowego.
To prawda. A jak już mówimy o początkach karier to pamiętasz swoje pierwsze sukcesy?
Historia wypuszczania muzyki sięga u mnie 20 lat wstecz. Pamiętam z tamtego okresu chociażby współpracę z niemieckim Tokyo Dawn Records, którzy na swoją składankę wzięli mój instrumentalny numer. W tamtych czasach było to w jakiś sposób wyjątkowe. Z kumplem, Szymonem Folwarcznym zrobiliśmy numer z Noviką jako Drift. To było w okresie największej popularności Noviki. Dzięki temu pierwszy raz usłyszałem swój kawałek w radiu. Natomiast jeśli chodzi o rap, to zrobiłem tego tak dużo, że nawet chyba wszystkiego nie pamiętam. Kilka numerów było memami, np. numer Mesa „Trze’a było” albo „Blueface” Kaza. Miały swój efekt szerszy, niż tylko liczbowy. Dobrze wspominam kawałki z amerykańskimi raperami, np. Inspectah Deck (który chyba nigdy nie wyszedł), King T, Kokane, Knoc-turn’al. Z polskich, to numery np. z Gedzem, KęKę, Quebo czy Paluchem, które powstały na chwilę przed wybuchem ich karier. Fajnie to było uczucie.
No, sam fakt, że te kilkanaście lat temu hip-hop nie był jeszcze aż tak mainstreamowy.
Prawda, a pamiętam pierwsze podejścia do skomercjalizowania hip-hopu, po których wszystkie media się od niego odwróciły. Przez kilka lat było naprawdę ciężko odbić cokolwiek od ziemi.
Jak z Twojej perspektywy wyglądał ten czas?
W tamtych czasach była wielka walka z hip-hopolo. Remik i UMC Records, oraz Camey Records walczyli o to, żeby przedostać się do radia – w mojej ocenie kosztem jakości, a przede wszystkim estetyki. Wtedy rynek wyglądał nieco inaczej, a wytwórnie i artyści zarabiali przede wszystkim na sprzedanych płytach i ZAiKSach z radia i tv. Nie było chętnych dystrybutorów, platform streamingowych. Szansa na sukces pojawiała się wtedy, gdy zaczynali Cię grać w radiu, albo puszczać Twoje klipy na Vivie. Tak było chociażby z Mezo, Liberem czy Trzecim Wymiarem. Scena była inna, miała jeszcze wtedy swoje brzmienie i wyraźną granicę dzielącą jakość od tandety.
Hip-hop się zmienił na przestrzeni lat. Wielu nawet mówi, że skończył się parę lat temu jak poszło to w mainstream.
Dzisiejszy hip-hop w Polsce jest takim dziwnym kuzynem tego Amerykańskiego. Niby jest dofinansowany, niby latają wokół niego agencje marketingowe, wielka trójka majorsów, ale produkuje zatrważająco mało jakościowej muzyki. W ogóle definicję ma inną, bo potężna jego część to gitarowe szanty, lovesongi i jakiś taki pop house, ale pozbawiony szlachetnych brzmień. Z hip-hopem jest podobna historia jak z muzyką rockową. Żyje dziesiątki lat i ma swoje lepsze i gorsze okresy. Czasem renesans, czasem padaka. Aktualnie w Polsce jest odwrotna tendencja niż w USA. Tam ludzie drą się, że rap umiera, a wychodzą genialne rzeczy, u nas z kolei jest bal na Titanicu, wszystko jest pięknie, ale dobrych płyt musisz szukać w najciemniejszych rejonach internetu.
Jakiś czas temu na pewno mocno zapanował u nas drill, na którym wybiło się paru artystów. Jednak jak szybko to przyszło, tak szybko to poszło.
Drill szybko u nas umarł. Ale to jest sytuacja tego typu, że dany trend albo musi pasować do nas kulturowo, albo musimy z niego zrobić coś swojego, żeby został na dłużej. A czy taki nowojorski czy brytyjski drill tworzony przez gangsterów może przemówić do osiedlowych chłopaków? Moim zdaniem i tak gorzej jest z rzeczami typu Jersey Club, czy Rage, bo to nie ma kompletnie żadnych umocowań w naszej kulturze.
Paru w Polsce próbowało i skończyło się tylko na kilku dobrych singlach.
Rage na dobrą sprawę jest mniejszy, niż by się mogło wydawać. Wszyscy znają Yeata, żeby wymieniać go zawsze jak są posądzani o nie bycie na czasie, czasem ktoś sięgnie do Trippie Redda i jak mocniej dociśniesz, to może wymieni Kena Carsona. Jakość jest różna, ale w erze singli mających daty ważności około dwóch tygodni, dobrze mieć album, który zamiecie rok, a to się jeszcze w rage’u nie stało. Rage przez swoje instrumentarium jest trudny do zinterpretowania dla szerszego odbiorcy i to też jest takie miejsca w muzyce, w którym balansujesz na cienkiej linii między geniuszem, a kiczem. Albo wiesz jak iść po tej linii idealnie, albo giniesz. Wszystko to kwestia wyczucia, o które zbyt wielu nie posądzam.
No to są już duże kalkulacje, ale wynika to też z dostępności tej wiedzy w internecie.
To też prowadzi nas do kolejnej rzeczy. Rynek był kiedyś bardziej równomiernie rozłożony jeśli chodzi o uwagę słuchaczy i pieniądze. Było bardzo dużo raperów, którzy zarabiali przyzwoicie na swojej muzyce, grali koncerty itp. i to było ich główne źródło utrzymania. Aktualnie natomiast trochę brakuje miejsca dla takiej klasy średniej w rapie. Jak bardzo dobrze zagrasz w tę grę to nagle dołączasz do małej grupy ludzi, która zarabia ogromne pieniądze, ale jeśli nie zagrasz dobrze, to możesz bardzo szybko wypaść z obiegu ze względu na brak jakiegokolwiek zysku lub zainteresowania. Niewiele jest pomiędzy. Ludzie też boją się inwestować wszystko w sukces, który może nigdy nie nadejść.
Wiadomo, ludzie kalkulują, żeby nie wypaść z obiegu, a przy okazji często towarzyszy temu jeszcze wypełnianie kontraktu z wytwórnią. Jesteś podpisany to musisz wydawać utwory, najlepiej popularne.
W Polsce duże wytwórnie bardzo szybko „wykupują” młodych, mało znanych raperów. Wystarczy, że wypuszczą jeden bardziej nośny numer i zyskają jakąś popularność i to im otwiera drzwi do majorsa. I wiesz, gdy ktoś Ci oferuje 20-30 koła zaliczki za podpisanie umowy, a Ty wcześniej w sumie to chodziłeś do liceum, może pracowałeś sezon na budowie i nie za bardzo miałeś styczność z większymi kwotami, to wiadomo, że na to pójdziesz. Potem jednak tacy raperzy lądują w dużych wytwórniach, z managerem, który opiekuje się 10-15 innymi artystami, ale tak naprawdę to tylko jednym, który najlepiej zarabia. Reszta czeka, aż ktoś do nich oddzwoni. Są przyblokowani i sami za bardzo nie mogą nic z tym zrobić. Pojawiają się też różne warunki wydania singla, np. featuring z kimś bardziej znanym.
Z założenia producent ma zawsze najczystsze intencje w stosunku do artysty (…)
Szkoda, że Ci co dopiero raczkują i mogliby nastukać parę ładnych hitów finalnie się podpisują, a w konsekwencji tego często ich kariera umiera.
To się wpisuje w strategię labeli, bo stać ich na to, żeby 1 z 10, czy 15 raperów zrobił karierę. To jest wszystko wyliczone i się po prostu opłaca – choć nie wszystkim. Opłaca się też polowanie na kadry z mniejszych labeli i robienie sublabeli, które na zewnątrz wyglądają jak niezależne.
A Ty jesteś podpisany?
Nie jestem i mam nadzieję, że już nigdy nie będę. Mam publishera, dystrybucję i to mi w zupełności wystarczy, zarówno do współpracy z innymi, jak i wydawania swoich rzeczy.
Natomiast pewnie masz listę rzeczy, które chciałbyś osiągnąć jeszcze na tym rynku.
Od zawsze mam taką listę, regularnie odpadają z niej rzeczy i przybywa nowych. Biorąc pod uwagę, że te wszystkie mniejsze i większe przełomy jak kawałki w radiu, czy diamentowe płyty już były, a wciąż czerpię ogromną satysfakcję z tego, co robię, to zostają mi jakieś cele górnolotne, np. silniejszy nacisk na wartość artystyczną, więcej eksperymentów, wyższy poziom, ale nie miałbym też nic przeciwko zaatakowaniu listy top producentów na Spotify.
Jest paru raperów, z którymi chciałbym jeszcze nagrać numer, a nigdy wcześniej tego nie zrobiłem. W tym roku np. udało mi się nagrać z Guralem, który był na mojej liście.
Mam też otwarte ucho na nowych artystów, może byłbym w stanie pomóc któremuś z nich uniknąć pułapek branży muzycznej, a przede wszystkim oszczędzić mu kariery na jeden sezon, jeden hit.
Najgorsze jest jeszcze wtedy, gdy artysta zaczyna robić kolejne kawałki prawie takie same jak ten, który stał się hitem.
No to jest taka technika, że robi się kawałek jakby komplementarny do tego pierwszego. Ale jest to niestety zabieg, który stosują ludzie nie wierzący w to, że będą na scenie więcej niż 5 minut. Próbują po prostu wycisnąć z tego czasu tyle, ile się da. Najbardziej optymistyczna sytuacja, to drugi kawałek inny, ale na tym samym lub wyższym poziomie. Niestety, nie każdy o tym wie i jeszcze mniej ludzi wie jak to zrobić. Wtedy przydaje się starszy, ogarnięty kolega, taki jak ja.
No takiego artystę trzeba wtedy trochę nakierować, ale myślę, że w tym szybkim przypływie popularności to też wcale nie jest takie proste.
Czasami wystarczy jedna dobrze wymierzona rada. Miałem już takie przypadki w życiu, że dałem komuś wskazówkę odnośnie flow i po latach usłyszałem już od kogoś znacznie bardziej znanego, że otworzyło mu to oczy i ewoluował. Ciekaw jestem też jaki realny wpływ np. na muzykę Gedza miały przegadane z nim dziesiątki godzin i czy moje mądrości mu się przydały. Mam nadzieję, że tak.
Pojawia się wtedy poczucie satysfakcji?
Na pewno jest to bardzo miłe. Są różne definicje pracy producenta muzycznego i jedną z nich jest rola mentorska. Z założenia producent ma zawsze najczystsze intencje w stosunku do artysty i jak rzuca mu podpowiedzi to raczej takie, które pomogą mu zrobić najlepszy numer. Managerowie, A&Rzy rzadko kalkulują wartość artystyczną, czy nawet strategię ciągłego fascynowania odbiorców muzyką. Częściej są to tabelki, mood mapy, badania focusowe i bilans miesięczny, kwartalny i roczny.
Trochę zmieniając temat to podejrzewałbym, że Ty mając tyle znajomości z raperami wypuścisz płytę producencką, na którą ich zaprosisz. Ty natomiast zrobiłeś swoje EP-ki jak np. “Warm Tape” czy “IMAGE”, które były całkowicie instrumentalne.
“Warm Tape” to był beat tape, który z założenia zawierał lżejsze, letnie bity, dobrane do pory roku, w której się ukazał. Nie wczuwałem się przy nim mocno, sekret leżał w selekcji.
Natomiast “IMAGE” to był przemyślany, krótki i w pełni mój projekt. Nie było tam mowy o featach, ani zamulaniu. Przy solowych projektach dążę do robienia rzeczy ponadczasowych i o możliwie jak najwyższej wartości artystycznej. W warunkach jakie mamy obecnie w polskiej muzyce jedyną drogą realizacji tych założeń jest tworzenie projektów takich jak “IMAGE”.
Gdy współpracuję z jakimś raperem, czy wokalistą to moja praca jest w jakimś sensie usługą. Próbuję zrozumieć czyjąś wizję i robię wszystko, żeby była jak najbardziej wyraźna i przystępna dla słuchacza. Zupełnie inaczej wygląda praca przy kawałku instrumentalnym, gdzie to ja opowiadam historię od początku do końca. To już nie usługa, a budowanie rzeczy z własnej głowy.
Rozumiem, że nad takim numerem spędzasz analogicznie więcej czasu?
Pewnie, że tak. Szkielety kawałków robi się bardzo podobne jak bity. Później jednak budowanie z tego całych numerów, które są ciekawe i intrygujące dla słuchaczy zajmuje znacznie więcej czasu, liczonego nie tylko w godzinach, ale czasem tygodniach i latach. Dochodzą też kwestie ambicjonalne jak szlifowania brzmienia czy wycinania wszystkich niepotrzebnych elementów i trylionowego odsłuchiwania ich w kółko, aż wyłapie się wszystkie błędy.
No to jeszcze takie pytanie na koniec. Jakie masz aktualnie największe marzenie?
Chciałbym sprowokować i może nawet poprowadzić renesans w polskiej muzyce. Taki drastyczny, po którym jakość muzyki skoczy jakieś 20 razy. Coś jakby wziąć moje wszystkie złośliwe i krytyczne instastories i naprawić te rzeczy jedna po drugiej. Taki nowy trend w muzyce, który jest świeży i wszyscy będą się nim jarać, a jednocześnie będzie tak niepodważalny, że ludzie będą chcieli być jego częścią. Nie musi to też koniecznie być coś, co mi się podoba, byleby muzyka ewoluowała i była lepsza.
IG: @sher7ock
FB: Sher7ock