Branża muzyczna ma to do siebie, że tak szybko, jak możesz w niej pojawić, tak równie szybko możesz z niej zniknąć. Tylko nieliczni zostają w niej na dłużej, a tak właśnie jest z moim dzisiejszym rozmówcą. O sposobie utrzymania się na producenckim rynku, zamiłowaniu do saksofonu oraz wyjeździe do Stanów Zjednoczonych opowiedział mi Sergiusz. Zapraszam do lektury.
Jesteś już od paru ładnych lat na scenie, a jednocześnie ciągle tworzysz z największymi. Ciężko o Tobie zapomnieć.
Bardzo mi miło, że tak mówisz. Jeżeli popatrzeć na tę scenę producencką w Polsce, to faktycznie ja debiutowałem w 2016 roku i nadal moje produkcje gdzieś się pojawiają. Ci, którzy zaczynali w tym samym czasie co ja, to można powiedzieć, że już trochę wypadli z obiegu, choć są też oczywiście Ci, którzy na ten moment są bardziej rozpoznawalni ode mnie. Natomiast cieszy mnie, że ciągle udaje mi się robić swoje. Wiadomo, jeden rok jest lepszy, drugi gorszy, ale gdzieś tam cały czas wyświetlają się słuchaczom zasięgowe numery, których jestem producentem. Zawsze też wychodziłem z założenia, że nie mam zamiaru być hurtownią bitów i produkować ich co miesiąc po 40 do szuflady, żeby później wysyłać do różnych raperów. Ja raczej celuję w duże współprace lub z takimi osobami, które mają duży potencjał, tak jak np. Asster. Przede wszystkim chciałbym robić jakościową muzykę, pod którą nie ma wstydu się później podpisać. Wolę zrobić mniej większych rzeczy niż np. 30 małych produkcji, bo relatywnie wychodzi na to samo. Prawda jest też taka, że w ostatnim czasie jest też trochę trudniej cały czas współpracować z największymi. Konkurencja jest duża, a do tego sporo wykonawców ucieka we współpracę w studiu z producentami, których akurat mają pod ręką. Tyczy się to głównie Warszawy. Duży dostęp do gotowych sampli sprawia, że DJ czy realizator danego rapera w krótkim czasie może tworzyć podkłady, które brzmią całkiem dobrze. Nie zawsze jednak takie zabiegi się sprawdzają i finalnie wiele z tych płyt brzmi dość średnio. Jest to oczywiście moja subiektywna opinia. Doceniam jednak to, gdzie jestem, i myślę, że mam już ugruntowaną pozycję na scenie.
A Ty wysyłasz bity do raperów, czy raczej działacie razem w studio?
W większości przypadków wysyłam im moje produkcje, a przez ostatnie lata udało mi się zdobyć kontakty do większości ludzi na scenie. Jeśli ktoś nie działa w okrojonym gronie producentów lub nawet tylko z jednym, to udaje mi się pojawiać na ich albumach. Przy takiej formie współpracy musi być też duży przepływ informacji. Gdy ja wysłałem taki bit, to jest on już tak zaaranżowany, że raper wie gdzie powinien nagrać zwrotkę, a gdzie refren. Finalnie nie musi się tam specjalnie więcej zadziać, żeby można było to na spokojnie domykać. Są też oczywiście raperzy, którzy lubią wspólną pracę w studiu, gdzie uruchamiają się te kreatywne komórki i następuje wymiana pomysłów.
Pewnie łatwiej jest w tej drugiej formie tym, którzy mieszkają w stolicy.
To prawda. Ja akurat pochodzę z Wielkopolski z miejscowości Dobrzyca, lecz do liceum chodziłem już do Jarocina. Następnie wyprowadziłem się do Wrocławia, by uczęszczać do szkoły muzycznej. Mieszkam już tu w sumie 10 lat i konsekwentnie rozwijam moją karierę. Jednak myślę, że przy liczbie produkcji, które robię, być może powinienem bardziej skupić się na tym, aby poza raperami znali mnie też słuchacze. Oczywiście, jak zapytasz hip-hopowego odbiorcę o to, kim jest Sergiusz, to wielu na pewno powie, że kojarzy moje rzeczy. Jednak nie są oni ze mną tak związani, żeby zmieniało się to w liczby na moich social mediach pozwalające na łapanie innych współprac. U mnie nie jest tak, że mam kilkadziesiąt tysięcy followersów na Instagramie i mogę dzięki temu łapać jakieś dodatkowe współprace i benefity. To też chyba wynika z mojego charakteru, bo ja nadal tych mediów społecznościowych nie czuję na tyle, żeby być w stanie np. każdego dnia gadać do kamery i pokazywać codzienne życie. Takie rzeczy potrafią np. Deemz, Wroobel czy jeszcze kilku innych producentów. Dzięki temu ich sociale się kręcą i to jest naprawdę super, choć to też w jakimś stopniu wynika z tego względu, że przez jakiś czas byli „podpięci” pod jakiegoś rapera. Wroobel, robiąc płytę z Reto i grając z nim koncerty, jest przez słuchaczy traktowany bardziej jako wykonawca, a nie tylko producent. Dlatego fani Reto są też często fanami Wroobla, a fani np. Bedoesa czy Szpaka są też fanami Kubiego Producenta. U mnie nie ma takiej zależności, ale mam nadzieję, że jeszcze się to zmieni.
Kubi Producent był też zawsze wypisywany w tytułach utworów, pojawiał się w klipach itp.
To jest właśnie kwestia charakteru, ale też spotkania kogoś na swojej drodze. Ja wybiłem się wysyłając bity przez internet, wystąpiłem gdzieś w tle w dwóch teledyskach, ale nigdy nie było u mnie większej chęci bycia na świeczniku. Z perspektywy czasu stwierdzam, że może nie do końca to było dobre, bo gdy masz zbudowaną grupę swoich odbiorców, to możesz później wypuszczać też swoje producenckie rzeczy. Wtedy będą one miały podobny rozgłos jak autorskie rzeczy raperów. Najważniejsze jest jednak, żeby robić to, co się kocha i w zgodzie z samym sobą. Wtedy kolejne duże rzeczy na pewno jeszcze się wydarzą.
Mimo wszystko wypuściłeś dużo hitów na przestrzeni ostatnich lat. Udało Ci się podnieść standard swojego życia?
To na pewno. Dalej może nie mieszkam w swoim mieszkaniu, ale mam w nim zrobione własne studio, w którym pracuje mi się z przyjemnością. Mam jednak perspektywę na kupienia czegoś swojego, żeby nie musieć posuwać się do brania jakiegoś kredytu. Liczba numerów, które zdążyłem wyprodukować w Polsce i tantiem, które za nie otrzymałem, to są naprawdę fajne pieniądze. Wiadomo, nie jest to na pewno tyle, ile zarabia raper. Jednak w porównaniu do rówieśników zaczynających swoje zawodowe kariery w korporacjach, myślę, że nie mam na co narzekać. Jestem zadowolony ze standardu swojego życia, który daje mi muzyka. Człowiek ma też jakieś swoje priorytety i goni za marzeniami, ale mi pewne rzeczy nie są potrzebne, żeby czuć się dobrze samemu ze sobą. Wiem, jak wygląda życie i czego od niego oczekuje. Mam na pewno porównanie jak byłem jeszcze studentem, a teraz z roku na rok człowiek wskakuje na coraz to wyższy poziom.
Pamiętam Twoją wypowiedź sprzed paru lat, gdzie powiedziałeś, że nie wiesz czy za jakiś czas będziesz dalej miał ochotę użerać się z raperami. Rozumiem jednak, że zajawka pozostała?
Tak naprawdę rok 2022 był dla mnie ciężki pod tym względem. Słyszałem wiele numerów od różnych producentów i wydawały mi się one po prostu słabe, a mimo to nagrywali się na nich najwięksi raperzy. Ja straciłem trochę już taką chęć ciągłego wysyłania swoich bitów i gonienia za artystami, bo wiele rzeczy przestało mi się podobać. Nie miałem takiego poczucia, że z naszej współpracy może wyjść coś wartościowego. 2022 rok był dla mnie jednym z gorszych pod względem rzeczy, które wychodziły. Zajawka na to wszystko wróciła mi w tym roku, gdy przeprowadziłem się do innego mieszkania, zyskałem przestrzeń i poukładałem sobie pewne rzeczy w głowie. Mamy dopiero maj, a ja już zrobiłem 2 głośne single: „Patocelebryte” z Kizo i „Szachy” z Kubańczykiem. Produkowałem też utwory na płytę Palucha ze Słoniem czy Asstera. Mogę zdradzić, że będzie w tym roku znacznie więcej takich współprac, bo znowu jestem głodny tego wszystkiego. W 2022 roku wychodziło ode mnie mniej rzeczy, co spowodował, że mój warsztat poszedł w górę. Jeszcze jakiś czas temu miałem poczucie, że ciągle robię takie same bity. W tamtym roku byłem też skupiony na wysyłaniu tych najlepszych rzeczy do artystów ze Stanów Zjednoczonych. Udało mi się nawet tam pojechać i spotkać się w studiu z K Mackiem, który produkował utwory dla Beyonce i większości największych wykonawców w USA. Poznałem także Great Johna, który odpowiada za największe hity Sleepy Hallow oraz wyprodukował numery Nardo Wicka do soundtracku filmu „Elvis” czy filmu „Whitney Houston: I Wanna Dance with Somebody”. Połapałem tam te kontakty, ale finalnie ten amerykański sen nie jest taki łatwy do zrealizowania. To, że się tam było przez chwilę nie sprawi, że nagle wszyscy do Ciebie walą drzwiami i oknami. Niby wysyłasz te rzeczy do ludzi ze Stanów, ale przepływ informacji jest po prostu dużo gorszy i wolniejszy. Pewnie powie to każdy, kto próbował tam swoich sił. Cieszy mnie jednak, że album Sleepy Hallow „Still Sleep?”, na który współprodukowałem utwór „Down Hearted”, finalnie pokrył się w złotem w USA. Myślę, że niewiele polskich producentów może się pochwalić takim osiągnięciem.
Długo tam byłeś?
Byłem w sumie 10 dni w Nowym Jorku. Był to taki wyjazd wakacyjno-pracujący, bo właśnie też dużo czasu siedziałem w studio. Jak tam wszedłem i zobaczyłem, jak wyposażone są te studia, a na ścianach wiszą platynowe wyróżnienia za płyty Beyonce, Ricka Rossa i całą śmietankę, to byłem po prostu zdumiony.
I to właśnie takie kooperacje jarają Cię najbardziej?
Na ten moment tak, bo mega bym się jarał robiąc rzeczy w Stanach Zjednoczonych. Nadal próbuje się tam przebić i liczę, że uda mi się zrealizować kolejne produkcje. Być może wybiorę się ponownie do Stanów, bo mam zaproszenie od ludzi o dużych nazwiskach, którzy mieszkają w Atlancie. Wiadomo, na wszystko potrzeba czasu i pieniędzy. Zdecydowanie jednak najbardziej napędzałaby mnie praca z amerykańskimi artystami, bo może i zabrzmi to trochę pysznie, ale na swoich bitach miałam już wszystkich największych artystów w Polsce. No, może z małymi wyjątkami. Oczywiście dalej cieszy mnie praca z największymi stąd i mam nadzieję, że będzie mi dane ponownie współpracować z takimi artystami jak np. Oki czy Otsochodzi, bo oni też urośli przez ostatnich parę lat.
A jak to w ogóle jest współpracować z największymi raperami w Polsce?
Zawsze fajnie, gdy raper traktuje Cię jako część całego procesu. Informuje Cię, mówi co zmienił, co chciałby zmienić i daje takie poczucie, że się wzajemnie cieszycie swoją pracą. Czasami jest natomiast tak, że raper po prostu weźmie bit, a później już tylko manager odzywa się, by załatwić formalności. To zależy od podejścia wykonawcy, czy traktuje Cię jako kompana do robienia muzy, czy raczej jak kogoś, kto dostarcza tylko jakiś element, który potem już on sam przekuwa w coś większego.
A prywatnie utrzymujesz jakieś bliższe kontakty z raperami?
Ciężko stwierdzić. Pod względem takiego czysto ludzkiego vibe’u to najbliżej mi do Palucha i jego ekipy. Zawsze był to człowiek, który potrafił zadzwonić bez powodu i po prostu zapytać się, co tam u mnie. Jest też kilku raperów, z którymi jestem powiedzmy w takich serdecznych relacjach. Gdy grają koncerty we Wrocławiu, to zawsze mnie zapraszają. Z chęcią chodzę na takie eventy, bo wiem, że sobie fajnie pogadamy i dobrze będę się tam czuł. Są też natomiast raperzy, z którymi współpracowałem, ale łączą nas relacje tylko stricte zawodowe. Parę razy nadziałem się na taką sytuację, że przyjąłem zaproszenie pójścia na koncert takiej osoby i finalnie czułem się trochę niezręcznie, a gadka się po prostu nie kleiła. Tak czasami jest i jest to dla mnie całkowicie okej.
A jak oceniłbyś współczesny hip-hop? Wydaje Ci się, że idzie to w dobrą stronę?
Wydaje mi się, że najlepsze już było. Potrzeba nowej jakości, którą wprowadza niewielu. Aktualnie wychodzi mało rzeczy, które są zaskakujące. Myślę, że 2018 rok był naprawdę fajnym rokiem, w którym kilka znaczących karier się ugruntowało i wyszło dużo albumów, które faktycznie coś wnosiły. Ciężko mi powiedzieć w która stronę to zmierza, ale teraz jest po prostu wtórnie. Niektórzy robią to samo od paru lat i zastanawiają się, czemu to nie żre tak jak kiedyś. Ano, dlatego że bezpieczne rozwiązania nie zawsze się sprawdzają. Fajnie, jak ludzie próbują robić coś innego, choć takie ciągłe podnoszenie sobie poprzeczki wcale nie jest łatwe.
Ja np. podejrzewałem, że rap w Polsce może pójść bardziej w stronę rage’owych bitów. Parę osób nagrało numery na takich podkładach, ale finalnie chyba słuchacze nie do końca kupują ten styl.
Wydaje mi się, że w Polsce raperzy i słuchacze sięgają najczęściej po ten sam typ produkcji, który znają od lat. No, może poza pojedynczymi przypadkami. Nowe trendy nie zawsze się przyjmują, a jak już coś się przyjmie tak bardzo jak np. drill, to dziś już nikt nie chce go za bardzo słuchać. Jest natomiast coś takiego, że Polacy nie od razu wskakują w jakieś tam określone stylistyki. Przede wszystkim, to młode pokolenie sięga po bity typu jersey club, bo po prostu jara się tą amerykańską i zachodnią sceną. To też nie jest takie łatwe zrobić numer w kompletnie nowej dla ciebie stylistyce, bo nigdy wcześniej sie taką muzyką nie interesowałeś. Zawsze jednak częściej będziesz sięgał po to, co ci znane. Jak posłuchamy czołówki polskich raperów to wszystko brzmi dość podobnie. Zresztą, na zachodzie w Stanach jest całkiem zbliżona sytuacja, bo słuchając płyt takich osób jak Lil Baby, Nardo Wick, YoungBoy Never Broke Again, to oni lecą na tych samych bitach, które tak co 2 lata się zmieniają. Drill może już nie robi u nich jakiejś furory, ale był czas, że niemal wszyscy go robili. To się cały czas zmienia, a później ze sporym opóźnieniem trafia do nas.
Myślisz, że po hip-hopie przyjdzie jakiś nowy gatunek?
Szczerze mówiąc, wydaje mi się, że nie, bo rap jest po prostu prosty w odbiorze. Masz bit, proste harmonie, podział zwrotka, refren w układzie ABAB oraz tekst o czymś, z czym człowiek się utożsamia. Ta muzyka jest też przystępna dla mas, a taka zawsze musi być. Ludzie w większości nie są koneserami i sami z siebie nie sięgają po jakieś wyszukane gatunki. Nie wyobrażam sobie, że coś mogłoby zastąpić rap. Wiadomo, jest pop, ale wydaje mi się, że ciężej w nim jest utożsamić sie z artystą.
Odbijmy teraz na trochę mniej filozoficzne tematy. Zdarzyło Ci sie robić muzykę w innym gatunku niż hip-hop?
Tak, i to wiele razy. Robiłem nawet muzykę instrumentalną, czy filmową. Jestem też wykształconym muzykiem, więc czasem ten build rapowy pod względem np. harmonii ogranicza mi trochę to, co chciałbym muzycznie wyrazić. Są to wszystko natomiast rzeczy, które robię do szuflady, bo nie są one na takim poziomie jak moje hip-hopowe bity. Potrafię grać na saksofonie, gram czasami nawet jakiś jazz i wielokrotnie miałem okazję improwizować z innymi muzykami, więc wtedy wychodziły nam rzeczy w różnych gatunkach. Najlepiej jednak czuję się w produkcji bitów hip-hopowych, więc to nimi się w większości zajmuję.
A na co dzień słuchasz hip-hopu?
Też, ale zdecydowanie częściej słucham jazzu. Bardziej mnie inspiruje. Robiąc własne sample, czy wymyślając melodię, takie rzeczy mają znaczenie. Z samego hip-hopu często ciężej wyciągnąć jakieś inspiracje. Jeśli jednak chodzi o rap, to słucham głównie amerykańskich artystów takich jak Metro Boomin czy Drake. W moich produkcjach czuć inspirację ich muzyką, a zwłaszcza te nowe, jeszcze niewydane rzeczy bardzo się odnoszą do muzyki Metro Boomina, czy innych czołowych amerykańskich producentów.
A samplowałeś kiedyś do utworu np. swój saksofon?
Kilkukrotnie tak. Najbardziej jednak jestem zadowolony z wykorzystania tego swojego zamiłowania do jazzu w utworze „Ortalion” Taco Hemingwaya. Gdy utwór był już niemal gotowy, dostałem zielone światło na umieszczenie solowej partii saksofonu na outro. Sięgnąłem jednak do tego celu po jednego z najlepszych polskich saksofonistów, Tomasza Wendta, który do dzisiaj jest moim nauczycielem. Mogłem nagrać to samemu, ale chciałem, żeby brzmiało to jak najbardziej światowo i profesjonalnie. Efekt był rewelacyjny.
Wiem, że skończyłeś szkołę muzyczną właśnie na tym instrumencie. Jednak poza tym były też studia niezwiązane z muzyką.
Tak, a chciałem nawet uczyć się jeszcze kolejne lata. Jednak doszedłem do wniosku, że pójście do Akademii Muzycznej wiązałoby się z pełnym poświęceniem się graniu na saksofonie, a wtedy moje bity hip-hopowe byłyby zaniedbane. W tamtym momencie jednak miałem już pewną pozycję na scenie, więc stwierdziłem, że saksofon będę po prostu traktował hobbystycznie. Tak też jest do dzisiaj. W tamtym momencie było ciężko i nie ma tu co ukrywać. Łączyłem studia ze szkołą muzyczną i produkcją bitów. Miałem wtedy bardzo mało wolnego czasu, nie chodziłem zbyt często na imprezy, bo musiałem następnego dnia iść na uczelnię. Byłem tam np. od 8 do 14, potem wracałem do domu szybko zjeść obiad i szedłem do szkoły muzycznej od 16 do 21. Jak wracałem wieczorem do domu, to wypadało jeszcze zrobić jakiś bit, bo już wtedy się z nich utrzymywałem. Gdy odeszły mi studia i została tylko szkoła muzyczna, to już miałem poczucie, że mam bardzo dużo wolnego czasu. Mogę ćwiczyć grę na saksofonie po szkole, a do tego robić na spokojnie bity. Z perspektywy czasu na pewno bym z czegoś zrezygnował, i myślę, ze byłyby to studia. Jak skończyłem później też i szkołę muzyczną, to nagle zostałem sam sobie panem. Mogłem cały dzień robić muzykę i nie musieć iść do żadnej pracy na etacie. Nic mnie nie goni, mam czas sobie zrobić obiad czy pójść na siłownie. Natomiast do tego stanu też trzeba było się przyzwyczaić.
Ciężko jest być swoim szefem?
Tak, ale też ciężko jest nagle stracić wszystkie obowiązki. Szkoła i studia wyznaczały mi plan każdego dnia, a teraz ten czas muszę zorganizować sobie sam. Najlepiej jeszcze tak, żeby jakoś efektywnie przeżyć każdy dzień.
To są takie problemy, które nie zdarzają się każdemu.
To prawda. Nawet osoby, które są na etacie na home office, to jednak muszą wstać do pracy np. na 8 rano i do 16 być przed komputerem. Ja musiałem nauczyć się samodyscypliny i kultury pracy, żeby po prostu nie zgłupieć i się nie rozleniwić. Jak jeszcze mieszkałem z dziewczyną w poprzednim mieszkaniu, to przez długi czas w naszej sypialni miałem zrobioną swoją przestrzeń do pracy. Gdy ona wychodziła do pracy na 8 rano, to miałem takie poczucie, że podczas tych 8 godzin jej nieobecności ja również powinienem ten czas poświęcić na robienie muzyki. Raczej nie pracowałem wieczorami, bo poczucie, że ktoś jest niedaleko mnie, nie zawsze dobrze działało. Teraz mam już osobne studio, w którym mogę pracować kiedy chcę. I to jest dla mnie o wiele lepsze rozwiązanie, bo nie zawsze rano cokolwiek mi wychodziło. Gdy aktualnie jestem już bardziej elastyczny, to nawet nie liczę godzin, ile dokładnie pracuje. Staram się nie leniuchować, tylko rzeczywiście mieć zawsze ten dzień wypełniony.
Tym bardziej, że masz dość twórczy charakter pracy.
Jest to w jakimś stopniu praca twórcza, ale też bym z tym nie przesadzał. Warto się nauczyć takiej codziennej, sumiennej pracy. Nawet jeżeli nie wyjdzie Ci bit danego dnia, to przecież nic się złego nie dzieje. Trzeba się samemu pobudzać do aktywności, bo jeśli nie włączysz tego komputera i nie zaczniesz tworzyć to nigdy nie dowiesz się, czy masz wenę czy nie. Czasami możesz w 30 minut zrobić coś mega dobrego, a czasami siedzisz nad czymś pół dnia i finalnie Ci wychodzi albo nie. To też jest ok. Ważne, żeby finalnie zobaczyć efekt swojej pracy.
A zdarzyło Ci się kiedyś zrobić muzykę do reklamy?
To jest może za dużo powiedziane, bo nie było to robione stricte dla zleceniodawcy, ale wraz z 2K produkowaliśmy numer Hodakowi i Kukonowi do kampanii T-Mobile. To była bardzo fajna współpraca i łatwo zarobione pieniądze. Historia wygląda tak, że my po prostu zrobiliśmy ten numer, a po czasie z 2K dowiedzieliśmy się, że idzie on do reklamy. Nie produkowaliśmy go więc pod jakieś wytyczne, co na pewno dawało dużo swobody.
Zmierzając ku końcowi chciałem sie Ciebie zapytać, czy może po tych paru latach przekonałeś się już do próby zrobienia płyty producenckiej?
Myślę, że tak, choć może nie mówiłbym tu od razu o płycie producenckiej, co na razie bardziej o jakiś singlach. Odkładam sobie już nawet niektóre rzeczy. Na pewno w rapie mam najwięcej znajomości i możliwości dotarcia do ludzi, więc podejmę próby, żeby takie numery sfinalizować. Żeby zrobić płytę producencką, to trzeba już naprawdę mieć mocną ksywę na rynku. Ja po prostu się nie nastawiam od razu. Mogę tę single wypuszczać przez parę lat, żeby finalnie wydać je jako płytę. To bardzo popularne zjawisko.
No to w takim razie jeszcze ostatnie pytanie. Jakie jest Twoje aktualnie największe marzenie?
Na pewno jest nim znowu polecieć do Stanów Zjednoczonych, by realizować swój plan. Chciałbym w Atlancie dalej współpracować i uczyć się od ludzi, których do tej pory bardzo podziwiam. Mam wielką nadzieję, że finalnie te marzenia okażą się realne.
IG: @sergiuszz