Ciężkie powolne riffy nisko strojonych gitar, wykorzystujących nielegalnie podpięty prąd, gdzieś na kalifornijskich pustyniach.. Brzmi znajomo? Kyuss?! Tak! A właściwie… nie do końca…
Zacznijmy od początku. Oficjalna wiadomość o rozpadzie zespołu w 1995 głosi, że ogromna sława odebrała muzykom radość samotnego koncertowania na swojej ukochanej pustyni. Prawda wygląda jednak nieco inaczej. Przyczyną był konflikt pomiędzy wokalistą Johnnym Garcią a gitarzystą Joshem Hommem. Po tych wydarzeniach każdy z nich poszedł w swoją stronę, a słuch po zespole zaginął. Dopiero po wielu latach Kyuss został naprawdę doceniony. Uznany za prekursora stoner rocka, stał się inspiracją wielu młodych bandów. To wszystko spowodowało, że amerykańscy muzycy zaczęli nieśmiało powracać grając sporadyczne koncerty po szyldem Kyuss Lives!. Skład zespołu pozostał niemalże ten sam. Niemalże… W projekcie zabrakło jednak wyżej wymienionego Homme’a, który zaraz po wydarzeniach z 1995 roku, założył nowy zespół Queens of the Stone Age. Wielka szkoda.. No ale co zrobić.. Kyuss Lives! z nowym gitarzystą koncertował dalej. Okazało się szybko, że pomysł grania debiutanckich utworów na scenie po tylu latach, jest bardzo dobrze przyjmowany przez ogólnoświatową publiczność. Po krótkim namyśle, muzycy postanowili wydać nową płytę. No i tu właściwie mógłby zakończyć się ten artykuł, piękny happy end, każdy dostał to, czego chciał. Jednak nic z tego.. Na drodze reaktywacji Kyussa staję nikt inny jak Josh Homme, który nie godzi się na używanie tej legendarnej nazwy. Chwilę później rozpoczyna się proces, który wygrywa lider QOTSA.
“Josh Homme zaczął robić wszystko, by mieć całkowitą kontrolę nad zespołem i to doprowadziło do końca kapeli. Jakże ironiczne jest więc to, że dziś on próbuje zastopować działalność zespołu, z którym nie chciał mieć nic wspólnego. Przecież to nie facet, który zniszczył Kyuss i który nie czuje potrzeby powrotu do tego zespołu, powinien decydować czy ten zespół powinien dalej grać. To nie jest jego zespół.”
Komentuje poirytowany Brant Bjork, perkusista Kyussa. Vista Chino to hiszpańska nazwa ulicy, która służyła jako punkt orientacyjny dla muzyków w rodzinnym mieście Palm Desert. Taką też nazwę miał nosić nowy album, lecz po przegranym procesie stał się nową nazwą zespołu. Płycie ostatecznie nadano tytuł “Peace”.
“Cała ta sprawa z pozwem była bardzo przykra. To było negatywne doświadczenie i wielki stres. To wszystko co się działo wpłynęło na mnie i szczególnie Johnna w bardzo negatywny sposób. Pisanie muzyki na nowy album stało się dla nas jeszcze bardziej istotne, bo potrzebowaliśmy czegoś pozytywnego. A wokół otaczały nas tylko złe emocje. Dlatego też nazwaliśmy album Peace bo potrzebowaliśmy czegoś w rodzaju uzdrowienia, słowa, które przyniesie z sobą pozytywną energię.”
Kontynuuje Bjork, wyjaśniając skąd wzięła się nazwa nowej płyty. No i na tym stanęło. Tak pokrótce wygląda historia kultowego Kyussa który pomimo wielu nieprzyjemności, zdaje się przeżywać obecnie drugą młodość.
Na koniec parę słów ode mnie o nowym wydawnictwie, które jest tematem tego całego zamieszania.
“Peace” zdecydowanie oddaje ducha poprzednich albumów. Na krążku nie brakuje charakterystycznego, nisko strojonego brzmienia gitary, ostro przesterowanego basu połączonego ze spokojnymi uderzeniami perkusji. Nawet sam John Garcia, uzyskał tę samą barwę głosu, którą można usłyszeć na poprzednich kompozycjach. Całokształt, w moim odczuciu, zasługuje na bardzo wysoką ocenę, a szczególnie, chwytliwy utwór “Adara” który od pierwszego wysłuchania niezwykle przypadł mi do gustu. Elektryczno- bluesowe, bujające dźwięki połączone z melodycznymi zagrywkami nowego gitarzysty Bruno Fevery’ego, tworzą bardzo spójny i ciekawy zestaw.