Donato Scaramuzzi (Donato Dozzy) to postać o której dopiero niedawno zrobiło się głośno w świecie muzyki elektronicznej.
Tym z Was, którzy od dłuższego czasu śledzili włoską scenę, nie trzeba go przedstawiać, a cała reszta zapewne dowiedziała się o jego istnieniu po zeszłorocznym (fantastycznym z resztą) wydawnictwie – “The Voices From The Lake”. To właśnie dzięki współpracy z Giuseppe Tillieci (Neel) i krążkowi, który razem wydali szersza publiczność poznała charakterystyczne brzmienie oraz klimat, towarzyszący tworzonym przez Dozziego kompozycjom.
Najnowszy twór włoskiego producenta na pierwszy rzut oka zaskakuje nas pozorną prostotą. Donato Dozzy “Plays Bee Mask” i siedem utworów które nazywają się “Vaporware”, a różnią jedynie numerami. A gdzie historia? Gdzie skomplikowane, długie tytuły zawierające słowa, których często nie jesteśmy w stanie zrozumieć? Gdzie ta cała reszta – dobudowa, która ostatnio staje się chyba ważniejsza od samej treści – czyli muzyki? Nigdzie. Bowiem historia jest wręcz banalna. Na jednym z japońskich festiwali, gdzie Dozzy miał okazję występować, poznał amerykańskiego producenta Chrisa Masaka (Bee Mask).
Ów muzyk zapytał swojego kolegę po fachu czy nie miałby ochoty popracować nad remiksem jego niedawno wydanego utworu “Vaporwave”. Dozzy zgodził się, nie wiedząc jeszcze co go tak naprawdę czeka. Okazało się bowiem, że w miarę gdy zaczął rozkładać kompozycję Bee Maska na czynniki pierwsze i coraz bardziej zagłębiać się w zawiłości ukrytych tam dźwięków, zamiast kilkuminutowego remiksu wyprodukował prawie godzinny materiał. Nie wiedząc co z tym zrobić, podjęcie decyzji pozostawił wytwórni Spectrum Spools. Na szczęście nikt nie wpadł na pomysł, aby wyłowić tylko jeden fragment z wiadra muzyki Dozziego, a resztę wylać. Wręcz przeciwnie. Wytwórnia postanowiła wydać całość jako album.
Gdybym wiedziała komu, ukłoniłabym się teraz w pas osobie (osobom), dzięki którym tak się stało. Jak widać czasem warto zaryzykować, wyszło bowiem na to, że płyta spodobała się nie tylko Bee Maskowi, ale i całej rzeszy smakoszy dobrej elektroniki.
Nie od dziś wiadomo, że muzyka Dozziego ma w sobie coś wyjątkowego. Wytworzone przez niego przy pomocy dźwięków przestrzenie – hipnotyzują nawet najbardziej wymagających słuchaczy. Z jednej strony sprawia, że oddalamy się od rzeczywistości, ale jednocześnie przez swoje wyczucie potrafi co jakiś czas subtelnie nas wybudzić uwydatniając dźwięki sprawia, że orzeźwiają. Muzyka Dozziego jest niezwykle przemyślana, ale nie przewidywalna, co da się zauważyć na “Plays Bee Mask”, bo mimo faktu, iż bazuje ona na jednym utworze, to podczas słuchania dzieje się tak dużo, tak wiele zmienia, że nie jesteśmy w stanie osiąść na laurach. A nawet jeśli nasz umysł da się ponieść i zacznie dryfować gdzieś za daleko, to wróci na Ziemię, gdy po kilkudziesięciu minutach dźwięki na płycie zatoczą koło i usłyszmy najbardziej charakterystyczny motyw z utworu Bee Maska – dzwoneczki, które rozpoczynały dla nas tę opowieść, gdy nacisnęliśmy przycisk play w naszym odtwarzaczu.
Niektórzy twierdzą, że Donato Dozzy skomponował interpretację utworu Bee Mask, po prostu go wydłużył, zmodyfikował i tak naprawdę nie ma się czym zachwycać. Jest w tym stwierdzeniu trochę racji, a przynajmniej w jego pierwszej części. Jednak “Plays Bee Mask” to coś więcej niż tylko zwykła interpretacja. To rodzaj muzycznego rozmyślania. Pokazuje nam jak wiele może skrywać w sobie krótki fragment muzyki, a co najważniejsze, jak cudowne może być to co zostanie z niego wydobyte, gdy zajmie się tym osoba, która doskonale wie jak powinno się to robić.