Dwa pytania – czy jeżeli ktoś jest świetnym producentem, to czy nagrana przez niego płyta ma szanse na sukces? Teoretycznie tak. I czy jeżeli ktoś potrafi rozkręcić imprezę, która zmiata z powierzchni ziemi wszystko, co znajduje się w zasięgu głośników, to czy nagrana przez niego płyta ma szanse na sukces? Teoretycznie tak.
Widziałam Williama Bensussena na żywo dwa razy, oba na Festiwalu Tauron Nowa Muzyka. William, który występuje i nagrywa pod pseudonimem The Gaslamp Killer jest fenomenalnym zjawiskiem scenicznym. Nigdy wcześniej ani nigdy później nie widziałam czegoś równie energetycznego. Bensussen jest zwierzęciem – podskakuje, tańczy, rzuca się po scenie jak szaleniec, potrząsa burzą kręconych włosów, drze się do mikrofonu i sprawia wrażenie, jakby bawił się jeszcze lepiej od publiczności. Potrafi zrobić taką imprezę, że gdyby nie to, że w ferworze zabawy nie zwracałam uwagi na to, co dzieje się dookoła, mogłabym przysiąc, że poza tłumem dookoła tańczyły też całe Katowice.
Tak. To tyle o fenomenie The Gaslamp Killera, bo mniej więcej tu się kończy. O jego świetnych dokonaniach producenckich rozpisywać się nie będę, o nieopisanym wkładzie w Low End Theory też nie, bo mam pisać o jego pierwszej płycie. I jedynej – nie wierzę, że to napiszę – na szczęście.
Może po prostu zaczęłam od złej strony. Może powinnam była zrobić na odwrót – najpierw posłuchać Breakthrough, a później dopiero zobaczyć Bensunssena na żywo. Może wtedy Breakthrough nie okazałaby się największym zawodem muzycznym, jaki kiedykolwiek przeżyłam. Po pierwszym przesłuchaniu nie zauważyłam, że album się skończył. Po drugim zastanowiłam się czy przypadkiem ktoś nie podmienił mi płyty w odtwarzaczu. Za trzecim poddałam się w połowie. Gdzie jest energia? Gdzie są porywające do tańca bity, gdzie jest szaleństwo, zwierzęcość Bensunssena ze sceny? Co się stało? Dlaczego widzę na tej płycie swoich faworytów – Daedelusa czy Shigeto, a kawałki wciąż są słabe? Gdzie jest tytułowy „breakthrough”? Jedynym utworem, który się wybronił i na chwilę wyrwał mnie z bezmyślnego niezaangażowania w słuchanie tej płyty jest Nissim – mocno orientalny utwór, który zrobił to, co zrobił prawdopodobnie tylko dlatego, że mam słabość do takich brzmień. Bo to dalej nie jest The Gaslamp Killer!
Chyba doświadczyłam tego, czego doświadczyli ludzie w San Diego, kiedy jako początkujący DJ Bensunssen mordował imprezy w dzielnicy Gaslamp (i stąd jego pseudonim sceniczny) swoimi nietypowymi setami. The Gaslamp Killer Killed My Party. Szkoda.