Muzyka we wszystkich odcieniach błękitu… Philip Sollmann aka Efdemin, to Niemiec, związany na stałe z hamburską wytwórnią Dial.
Specjalizuje się w deepowych podgatunkach muzyki house i techno, ale zetknął się też z eksperymentalnym graniem. Współpracował z oficynami Dessous, Aus czy BPitch Control. Wiedzie prym w berlińskim Panorama Bar i innych legendarnych klubach, ilekroć stanie tam za deckami.
„Decay” (ang. rozpad, rozkład), to płyta inspirowana 6-miesięcznym pobytem artysty w japońskim Kyoto, która ma na celu odnalezienie spokoju w przemijaniu i pogodzeniu się z nieubłaganym upływem czasu. Okładka to kolaż, przedstawiający pasma górskie w różnych odcieniach błękitu – Sollmann przyznaje, że jak do tej pory, to jego ulubiony artwork.
„Some kind of up and down yes”, to jeden z ulubieńszych utworów Efdemina, i to pewnie dlatego właśnie ten numer otwiera wydawnictwo. Głębokie techno, poprzeplatane magicznymi, gęstymi dźwiękami i urozmaicone tajemniczym dialogiem między kobietą i mężczyzną, wprowadza w trans. „Drop Frame”, jego rozchybotane perkusjonalia i dźwięczne głosy dzwonów, przenoszą nas do wnętrza wilgotnych, starych kościołów. „Transducer”, byłby najdelikatniejszy i najlżejszy na płycie, gdyby nie grube, męskie wokalizy, co pewien czas chwiejące cudowną równowagą utworu. „Solaris”, to ukłon w stronę dawnych inspiracji Sollmann’a – utworów, wydawanych pod szyldem M_Plant i Axis. Tytułowe „Decay”jest futurystyczne i przytłoczone wielką ilością krótkich, pourywanych, cyfrowych dźwięków. Bez skrępowania można do niego przystępować z nogi na nogę, a nawet unosić ręce do góry. „Subatomic”, to zduszone sapnięcia schowane na tyłach utworu i nieśmiało wbijająca się rytmika, która potem buja utworem bez opamiętania. „Track 73” to kawałek, w którym sam Efdemin wyśpiewuje jak refren, jakiś lekki frazes o miłości – można się rozpłynąć. „The Meadow”, to urocza piosenka o podwórku, znajdującym się za studio Sollmann’a w Berlinie, a ”Parallaxis”, zasnute jest dźwiękami cymbałków i wprost zionie psychodelią. „Ohara” to dziesiąty z kolei i ostatni utwór na płycie, a opowiada o… dotykaniu muzyki. Zatraćcie się razem z tym pięknym wydawnictwem!
Rzadko kiedy lubię zajmować się albumami. W elektronice, długogrające wydawnictwa, to dla mnie zbyt wiele. EPki, mają w moim odczuciu idealny format i z reguły są po prostu treściwe, co sobie bardzo cenię. Jeżeli materiał zbyt długo rozwleka się i nie dochodzi do ‘sedna’ sprawy, to zwyczajnie tracę cierpliwość. Co ciekawe, do „Decay” Efdemina przylgnęłam jak ćma do światła i na razie nie zapowiada się, żeby cokolwiek mnie od tego odwiodło.