O tym jak łatwo stracić coś ważnego, przekonała się zapewne niejedna ludzka istota. Osoby które to dotknęło prędzej czy później odzyskują sens życia i brną dalej naprzód. A co z tymi którzy stracili cały dorobek życia? I to na własne życzenie?
Wielu z Was pomyśli: “to przecież ich wina, sami tego chcieli!” Zgadzam się. Z drugiej jednak strony, analizując ich zachowanie możemy wyciągnąć daleko idące wnioski. Z tego właśnie powodu postanowiłem wziąć na warsztat krótką historię porażki pewnego zarozumiałego człowieka.
“A Dramatic Turn Of Events” to nazwa jedenastego studyjnego albumu amerykańskiej grupy, zaliczanej bez wątpienia do pierwszej ligi progresywnego rocka. Jak przekonacie się w dalszej części artykułu, krążek ten został bardzo trafnie zatytułowany. Jego wydanie poprzedziło bowiem najważniejsze wydarzenie w historii zespołu, a mianowicie odejście jednego z założycieli Dream Theater, perkusisty Mike’a Portnoya. Warto więc wspomnieć w paru słowach o okolicznościach owej zmiany składu, które sięgają drugiej połowy 2010 roku. Wtedy to właśnie Mike Portnoy postanowił w bardzo nietypowy sposób celebrować dwudzieste piąte urodziny zespołu. W internecie pojawiła się oficjalna informacja traktująca o tym, iż rzeczony perkusista opuszcza zespół pod pretekstem braku porozumienia z pozostałymi muzykami. Konflikt dotyczyć miał tymczasowego zawieszenia działalności Dream Theater. Od tej pory Mike był wolnym człowiekiem. Z bogatym bagażem doświadczeń i wypchanym po brzegi portfelem rozpoczął beztroskie życie. Zewsząd posypały się oferty współpracy z innymi zespołami, a Mike jak na byłą gwiazdę rocka oczywiście przystało, za nic nie chciał osiąść na dłuższy czas w żadnym z nich. Należy napomknąć tu o międzynarodowej trasie koncertowej z Avenged Sevenfold, gdzie Portnoy nie musiał się zbytnio wysilać. Przecież nawet najszybsze partie perkusji w najcięższej metalowej muzyce są niczym w porównaniu do skomplikowanych, progresywnych przeplatanek, jakie muzyk serwował w Dream Theater przez okrągłe ćwierć wieku. Wracając do tematu, Porntoy pomimo owocnej współpracy z A7X ruszył dalej w samotną wędrówkę. Szybko jednak okazało się, że zainteresowanie perkusistką malało wprost proporcjonalnie do czasu jaki spędził poza rodzimym zespołem. Zamiast chwytać się desperacko coraz to mniejszych projektów Mike wpadł na genialny pomysł. Zimą 2010 roku, niczym syn marnotrawny, podjął próbę powrotu na łono Dream Theater. Napotkał jednak ścianę.
“…wyciągnąłem do chłopaków rękę i spróbowałem poprawić nasze stosunki, pojednać się, by przywrócić spokój nam wszystkim. Zarazem wiedziałem, jak wiele mogło to znaczyć dla niezliczonych fanów. Uznałem, że nie jest jeszcze za późno, skoro nie wydali żadnych oficjalnych oświadczeń i nie funkcjonowali w przestrzeni publicznej z nowym perkusistą. Niestety, odrzucili moją ofertę. A właściwie zrobił to ich prawnik, sami się do mnie nie odezwali. Proszę zatem fanów, by na moich profilach Twitter i Facebook przestali nalegać, abym wrócił do Dream Theater. Usiłowałem, ale drzwi są zamknięte“
Ano zamknięte, bo po drugiej stronie na stołku perkusisty siedział już Mike Mangini, który chwilę później stał się oficjalnym członkiem zespołu. Jak przyjął to Portnoy? Najwyraźniej słabo, co potwierdza szybka zmiana taktyki. Skoro nie mógł powrócić, postanowił naprzykrzyć się nieco byłym kolegom. Na swoim forum otwarcie ironizował nową płytę “A Dramatic Turn Of Events”. Nie spodobał mu się na przykład utwór “Build Me Up, Break Me Down” w którym znalazł wiele podobieństw do kompozycji “Feed the Machine” zespołu Reed.
“…aranżacja i orkiestra brzmią obrzydliwie znajomo! To z pewnością zamierzona aluzja do fanów… Przecież nie mogło chodzić o bezczelny plagiat, prawda? Nie pozostaje mi nic innego, jak parsknąć śmiechem”
Podobnych komentarzy było wiele. A co na to Dream Theater? Niezbyt się tym przejęli. Pomimo upływu dwóch lat lider zespołu – James LaBrie zdaję się być nadal zapatrzony w nowego perkusistę i nie szczędzi mu komplementów.
“Ja, osobiście, ale i cały zespół mamy poczucie, że posuwamy się naprzód. Mike Mangini jest naszym perkusistą i pozostanie nim do samego końca. Tak po prostu sprawy się mają. Powodem dla którego Dream Theater idzie naprzód jest obecność w grupie takiego bębniarza, który całkowicie rozumie się z zespołem i pomaga spełnić muzyczne aspiracje. Mike Portnoy też poszedł naprzód, pracuje z innymi muzykami i robi to, na co ma ochotę. Myślę, że sprawia mu to przyjemność. Ale jeśli chodzi o Dream Theater to Mike Mangini u nas bębni i tak już pozostanie. Po nagraniu “A Dramatic Turn of Events” i piętnastomiesięcznej trasie, poznaliśmy go jako człowieka i perkusistę. Kiedy więc po raz kolejny mieliśmy wejść razem do studia, wszyscy byli już zrelaksowani. Wyzwoliła się ta niesamowita muzyczna chemia, tym samym pracowaliśmy w naturalnym i twórczym otoczeniu. Mike nie występował już w pozycji “tego nowego”. On potrafi zrobić za bębnami rzeczy, których nie umie nikt inny, więc kiedy komponujemy, chcemy pójść nawet krok dalej niż zwykle. A on idzie z nami, nie odstępuje nas na krok. Ma mnóstwo pomysłów.“
Wspomniany w powyższej wypowiedzi, wydany w tym roku krążek zatytułowany po prostu “Dream Theater” także nie nosi śladów żałoby po Portnoy’u. Pomimo braku jego obecności muzycy zgodnie twierdzą, że ów album zdecydowanie jest podsumowaniem dwudziestojednoletniej obecności na rynku muzycznym. Bez większego problemu zarejestrowali najbardziej charakterystyczne dla Dream Theater aspekty, czyli jedną wielką progresywną przeplatankę różnych gatunków – utwory trwające od trzech, aż do dwudziestu dwóch minut, gdzie Mike Mangini sprawdził się równie dobrze, a gdzieniegdzie może nawet lepiej jak jego poprzednik.
Jak się okazuje, zamysły zmian na lepsze w rzeczywistości okazują się totalną porażką. Niech ten krótki urywek smutnej historii zbyt pewnego siebie Mike’a Portnoya będzie dla was was ważną życiową lekcją, a nawet przestrogą. Niektóre sprawy warto jednak przemyśleć dwa razy i co ważne, nigdy nie unosić się dumą. To, że w danym momencie mamy wszystko, nie oznacza, że zachowamy to na zawsze.