Zapewne każdy z nas, będąc kiedyś dzieckiem, miał okazję odwiedzić cyrk. Dla wielu nie była to zwykła wycieczka, na które tak często zabierali nas rodzice. Nie był to spacer do parku czy wyjazd do rodziny na wsi, gdzie wszystkie zakamarki były już nam dobrze znane i mało rzeczy mogło nas zaskoczyć. Tym razem nie zdawaliśmy sobie jednak sprawy, co będzie nas czekać…
Wielki, rozbity namiot, obok którego zaparkował ojciec, raził swoim ogromem. Na zewnątrz roiło się od dziwnych przyczep, z których raz po raz wychodzili ludzie z cudacznie pomalowanymi twarzami. W powietrzu unosił się zapach siania, a raz po raz można było usłyszeć rżenie koni. Pytania cisnęły się na otwarte ze zdziwienia usta, ale zostały stłumione przez ludzką falę, która nas porwała. W końcu weszliśmy przez wielką bramę, dostając po drodze od brodatej kobiety żółty balonik wypełniony helem. Wspięliśmy się na drewnianą konstrukcję, składającą się z podłużnych ławek, ułożonych w taki sposób, że tworzyły swojego rodzaju schody. Zajęliśmy miejsca, ludzkie głosy zlewały się w jedno niezrozumiałe morze dźwięków. Przed nami widniał lekko przyciemniony, dziwny, piaszczysty placyk z dwiema wysokimi kolumnami, które połączone były liną. Gdzieś już kiedyś widzieliśmy podobne miejsce. Chyba w jednej z tych kolorowych książeczek, które dostaliśmy na urodziny.
Nagle zgasły wszystkie światła, a z głośników dobył się basowy głos: „Witajcie na przedstawieniu, które nigdy nie ma końca!”.
Szaleniec, ekscentryk, pracoholik, świr. Jeśli mówimy o Devinie Townsendzie, możemy bez problemu użyć tych trzech określeń. Urodzony w Kanadzie, w młodości udzielał się w wielu metalowych zespołach, by w końcu zostać zauważonym przez Steve’a Vai’a, który zaprosił go do współpracy przy albumie Sex & Religion. Po zetknięciu się z showbusinessem i odkryciu jego ciemnych stron, Devin dał upust swoim emocjom na solowym, extreme-metalowym albumie „Heavy as a Really Heavy Thing”, wydanym pod pseudonimem Strapping Young Lad. Projekt przemienił się wkrótce w pełnoprawny zespół, który wydał na świat jeszcze cztery płyty.
Devin, którego kreatywność nie zna granic, postanowił skupić się wyłącznie na karierze solowej, formując The Devin Townsend Band czy Devin Townsend Project. Jest on artystą, który nie boi się łączyć wszystkich możliwych muzycznych gatunków. Jego styl charakteryzuje się spleceniem ściany dźwięku z szeroką skalą głosu. Spokojny śpiew, przechodzący nagle w agresywny growl, to już praktycznie standard w jego utworach. W swoich tekstach, Townsend nie boi się poruszać takich kontrowersyjnych tematów jak seks, wojna czy polityka. Przypatrując się jego dyskografii, warto wspomnieć o takich krążkach jak „Terria”, „Ziltoid The Omniscient”, „Accelerated Evolution” czy „Addicted”.
Rok temu przypadła okrągła, dwudziesta rocznica muzycznej kariery Devina Townsenda. Z tej okazji, muzyk zdecydował się zorganizować w londyńskim Roundhouse specjalny koncert w konwencji musicalu, któremu nadał nazwę „The Retinal Circus”. Od razu wiadomym było, że wydarzenie podsumowujące całą dotychczasową karierę Townsenda będzie czymś niezwykłym. Townsend i musical? Przecież to istny oksymoron! Przygotowania do show trwały ponad rok, co w teorii uczyniło z niego najbardziej dopracowaną koncertową produkcję w dorobku Kanadyjczyka. Jednak należy pamiętać, że dopiero praktyka pokazuje prawdziwą stronę każdego przedsięwzięcia.
Na samym początku koncertu, z podwieszonych ponad sceną ekranów, widzów wita Steve Vai, który to będzie narratorem prowadzącym nas przez całe widowisko. Po krótkim wstępie, podczas którego poznajemy bohatera musicalu – zwykłego, młodego chłopaka Harolda – na scenie pojawia się ubrany na biało i czarno mieszany chór, który intonuje (a raczej lipsyncuje) wstęp do “Effervescent!/True North”, aby po chwili oddać głos Anneke van Giersbergen (znanej głównie z zespołu The Gathering). W końcu na estradę wkracza ubrany w biały smoking, z białym kapeluszem na głowie, Devin Townsend. Pierwszy utwór przechodzi w energiczny „Lucky Animals”, któremu towarzyszy grupa przebranych za koty dziewcząt.
Od tego momentu show można uznać za rozpoczęty. Kolejne kawałki łączą się w spójną całość, opowiadając o ewolucji, wojnie, ogłupiających ludzkość mediach, miłości, problemach rodzinnych, a nawet inwazji obcych na Ziemię (tu ukłon w stronę Ziltioda). Oczywiście wszystko z charakterystycznymi dla Devina Townsenda dystansem i poczuciem humoru.
Muzyce nieustannie towarzyszy zespół około stu młodych ludzi, którzy pojawiają się w przeróżnych strojach, dobranych stosownie do treści tekstów. Jak w każdym porządnym cyrku są tu również klauni i gimnastycy, wyprawiający ze swoimi ciałami rzeczy, o których zwykli ludzie nawet nie śnią. Fachowcy od pirotechniki i oświetlenia dają również popis swoim umiejętnościom. Zewsząd bucha dym, sypią się iskry, a scenę zalewa konfetti.
Townsend zapowiadał, że już więcej nie będzie wracał do ery Strapping Young Lad, lecz w tym wypadku robi wyjątek i gra dwa utwory z repertuaru owej grupy – „Detox” i „Love?”, podczas których na scenie zjawia się gitarzysta Jed Simon. Muzyczne szaleństwo zwalnia na początku drugiej części koncertu, kiedy to Devin gra akustyczne wersje „Hyperdrive!” i „In-Ah!” w duecie z Anneke. Jest to jednak tylko cisza przed muzyczną burzą, której kulminację stanowi pełna emocji kompozycja „Grace”. Jak się jednak okazuje, to jeszcze nie koniec muzycznej uczty, ale nie zamierzam zdradzać zakończenia koncertu.
Podsumowując, „The Retinal Circus” to show nietuzinkowy. Wszystkie osoby występujące na scenie emanują energią i gołym okiem widać pod każdym względem, mimo paru wpadek z synchronizacją dźwięku i ekranów, ich zaangażowanie w to oryginalne przedsięwzięcie. Ludzie na widowni nie narzekają na nudę, a na ich twarzach można zauważyć ekstazę, która trwa już od pierwszej sekundy spektaklu. „The Retinal Circus” to nie tylko spora dawka szaleństwa i humoru, ale również dobra okazja na moment głębszej refleksji nad otaczającym nas światem. Po oglądnięciu koncertu na DVD, od razu nasuwa się pytanie, jak wiele pracy musieli włożyć zarówno muzycy, jak i osoby odpowiedzialne za choreografię, aby stworzyć spójne, sensowne muzyczne show z przekazem, który brzmi po prostu: „Live, learn, laugh, love”.