Ma wiele hitów na koncie, nie ogranicza się do jednego stylu, a przy robieniu dużej kariery w branży muzycznej nie przeszkodziła mu nawet 3-letnia przerwa od produkcji muzyki. O swojej drodze na szczyt, istocie aranżacji, czy polskim mainstreamie opowiedział mi BeMelo. Zapraszam do lektury.
Chyba nie mogę zacząć inaczej, niż gratulując Ci 2 milionów miesięcznych słuchaczy na Spotify. Wspaniały wynik.
Dziękuję bardzo za te miłe słowa. Ten sukces to dla mnie absolutna niespodzianka. W ubiegłym miesiącu zauważyłem, że liczba słuchaczy rośnie z dnia na dzień, co jest niezwykle motywujące, choć zazwyczaj się na nich nie skupiam. Jednak w przypadku tak imponujących wyników warto na chwilę się zatrzymać, zastanowić się nad nimi i wyrazić wdzięczność.
Finalnie liczby są po prostu miarodajne. Jeśli ich nie masz, to ciężko oczekiwać po Twoim nowym numerze, że wykręci on jakieś kosmiczne wyświetlenia.
Tak, choć warto doprecyzować, że każdy może przypadkiem zrobić hit. Uważam, że to dopiero ta regularność przez pewien okres czasu daje Ci możliwość oceny wyników. Nie mogę przypisać wszystkich sukcesów jednemu utworowi, jak np. “Taxi”, choć oczywiście miał on na nie istotny wpływ. Warto jednak zwrócić uwagę na stałą serię premier, która przyczyniła się do osiągnięcia regularności w wynikach, a patrząc chociażby na ostatnie numerów, widać, że osiągnęły one sukcesy nieprzypadkowo. Cieszę się z tego faktu i w głównej mierze z tego jestem dumnym. Od 3-4 lat wraz z Kizo wypuszczamy numery co lato, które każdorazowo wykręcają ogromne liczby. Jednocześnie dużym uznaniem cieszą się też numery typowo hip-hopowe jak “Colosseum” lub moje współprodukcje jak “Discopolo” czy “Myto” odpowiednio z Gorym i Mikim. Moim debiutem były w ogóle “Linie” VNMa, a tak naprawdę cała seria rapowych numerów jeszcze przede mną. Ludzie nie do końca są świadomi, że to wszystko się dzieje z założenia, a ja po prostu bawię się muzyka. Fajnie jak na koniec dnia każda z tych stylówek w jakiś sposób zakiełkuje zainteresowaniem.
Im większy sukces człowiek odnosi, tym więcej ma fanów, ale także hejterów. Potrafisz sobie z tym radzić?
Hejt idzie w parze z popularnością, a umówmy się, ja nie jestem popularny. Być może w środowisku muzycznym niektórzy mnie kojarzą, ale na co dzień, kiedy prowadzę bardziej prywatne rozmowy np. na imprezach, to niewielu zdaje sobie sprawę, że jestem producentem odpowiedzialnym za numery, które właśnie lecą w tle albo na co dzień można usłyszeć w radio. Brak tej masowej popularności sprawia, że hejt nie trafia bezpośrednio do mnie. Osobiście nie doświadczam tego negatywnego wpływu. Mimo to muszę przyznać, że śledzę różne kanały informacyjno-muzyczne i zauważam, że moje produkcje czasami nie są w pełni zrozumiane. Niemniej, to, co naprawdę ma znaczenie, to nasza własna świadomość i przekonania. Oczywiście byłoby fantastycznie, gdyby każdy wyrażał uznanie dla tego, co tworzę, ale na końcu dnia nie warto nadmiernie przejmować się hejtem, szczególnie wirtualnym. Często rzeczywistość różni się od tego, co widzimy w internecie. Nie jesteśmy już dziećmi i czasami te kwestie przestają mieć dla mnie znaczenie. Przykład mojej współpracy z Kizo doskonale to ilustruje – znamy się i współpracujemy praktycznie od kiedy skończyłem 16 lat. W studiu dosłownie rozumiemy się bez słów. Robimy to, na co mamy akurat ochotę. W trakcie tworzenia żadnemu z nas nie przychodzi na myśl pytanie “jak ludzie zareagują i jak to skomentują”. Niektóre utwory oddają samopoczucie, sytuacje i przemyślenia, do których słuchacz nie ma dostępu, a w wielu przypadkach nawet by w nie nie uwierzył. Z perspektywy całego tego czasu przeżyłem wiele zmian w muzycznym krajobrazie. Od boom bapu, oldschoolu, trapu, drillu po produkcje youtuberów i influencerów. Hejt zawsze się sprzedawał i to po prostu część gry. Nawiasem mówiąc, oglądając reakcje niektórych influencerów na produkowane przeze mnie single, często w szerszym gronie znajomych po prostu się z tego śmiejemy, nie biorąc tego zbyt do serca.
A jeśli na 100 komentarzy 1 jest negatywny, to w jakimś stopniu się nim przejmujesz?
Kiedyś tak, ale oduczyłem się przejmowania. Jednak, co ważniejsze, nauczyłem się także nie rywalizować z innymi producentami. Wspominam o tym, bo uważam, że jest to dość powszechne i krzywdzące. Wielu producentów, beatmakerow czy ogólnie twórców rywalizuje między sobą, kto ma więcej pozytywnych komentarzy, kto na jaką płytę wejdzie, kto jakie ma liczby czy jakie nagrody zdobył. Tworzy się pewne środowisko, w którym wszyscy starają się przed sobą zabłysnąć. Jest to bardzo niezdrowe, bo tak naprawdę skupiasz się na tym, żeby robić muzykę dla innych producentów/raperów, którzy docenią jak dobrałeś werbel, skąd wziąłeś unikalne dźwięki itd. Nie zdają sobie jednak sprawy, że tak naprawdę to nie ma większego znaczenia, bo muzykę robi się po to, żeby ktoś jej słuchał. Dopiero gdy to zrozumiałem to przyszły największe sukcesy. W końcu przestałem się spinać. Doszedłem do takiego momentu, że po prostu działamy w studio i jeśli po godzinie próbka mi nie siedzi, to znaczy, że są marne szanse na hit. Ogólnie moje flow działania to tworzenie rzeczy na żywo w studio już razem z artystą. Jeśli widzimy, że tego konkretnego dnia nie ma flow i nie chce nam się kończyć danej prewki, to po prostu jej nie kończymy. Ja skupiam się bardziej na tym, żeby moja muzyka sprawiała, że ktoś poczuje się dobrze. Jeśli na 100 osób 99 poczuje się dobrze to jest to dla mnie bardzo dobry wynik. Te 99 osób ma być może teraz lepszy humor, lepiej im sie pije drinka na plaży czy spędza czas ze znajomymi.
Zostawiasz sobie prewki utworów, które Wam w danym momencie nie siedzą?
Wszystko co robię zapisuje się w mojej chmurze, więc tam ukryte są prawdziwe perełki, które gdyby wypłynęły na światło dzienne, mogłyby zelektryzować internet. Ale powiedzmy sobie szczerze, kiedy już zaczynam tworzyć jakiś kawałek czy bit i początkowo coś mi nie siada, to najczęściej po prostu przepada. Mam manię niekończenia rzeczy, choć też za dużo ich nie robię, bo czasy robienia po 50 bitów miesięcznie mam już dawno za sobą. Myślę, że jeżeli by spojrzeć na mój Spotify, w którym przez ostatni rok wyszło 13-14 numerów, to myślę, że bitów zrobiłem maksymalnie 30. To są mniej więcej takie proporcje.
A zdarza Ci się zrobić bit samemu w studiu, czy zawsze powstaje on w czasie sesji nagraniowej?
Aktualnie zdecydowanie mniej pracuję w domu. Kiedyś głownie w nim pracowałem, bo w zasadzie nie było innej możliwości. Doszedłem jednak do takiego momentu, w którym mogę śmiało umówić się w studiu z danym artystą i działać od ręki. Nie mam więc za wiele próbek zrobionych w domu. Mogę zdradzić, że zaczynam pracować nad autorskimi rzeczami i mimo wszystko przy tym materiale muszę też podziałać na początku sam, wymyślić koncept i dopiero wtedy zaprosić kogoś na utwór. Jeśli jednak ktoś się do mnie odzywa i mówi, że chciałby ze mną popracować, to raczej nie wchodzę w wysyłanie paczek – zdecydowanie preferuję pracę w studio. Oprócz produkcji muzycznej normalnie pracuję, więc gdzieś to wszystko musi być wypośrodkowane, a proporcje zachowane. Dobrze jest jak jest, bo mam swoją ekipę i sobie wspólnie działamy na żywo.
I nie kusiło Cię nigdy, żeby po takich hitach spróbować swoich sił w Warszawie?
Nie, bo jest to ciągła pogoń. Mimo wszystko pamiętam, że przy moim pierwszym podejściu do muzyki, czyli zanim zrobiłem sobie od niej dłuższą przerwę to działaliśmy z VNM-em przy płycie “Klaud N9JN”. Utwór “Linie” był moim debiutem producenckim i naprawdę mocno odbił się echem w branży. Chyba najmocniej ze wszystkiego, co ówcześnie wypuszczałem. Miałem mnóstwo telefonów od różnych raperów, wiele osób chciało współpracować, drugie tyle osób wyciągało mnie do Warszawy. Miałem różne rozmowy z producentami typu SoDrumatic, Sher7ock czy Czarny HiFi i każdy mi mówił, że jak chcę działać na grubo, to muszę przenieść się do Warszawy. Długo nad tym myślałem, ale finalnie zdecydowałem się, że zostaje w Gdańsku. Cieszę się z tego, bo gdybym przeprowadził się do Warszawy to pewnie nie wydarzyłby się drugi etap mojej kariery, który rozpoczął się od utworu “Nasze lato” z Kizo i Wac Toją. Od tego momentu całkiem sporo hitów zrobiliśmy.
Możesz nam przybliżyć ten drugi etap?
Była taka chwila, kiedy przez około 3 lata w ogóle nie zajmowałem się muzyką. Byłem zmęczony i rozczarowany, zwłaszcza, że w tamtym czasie brałem udział w najważniejszych produkcjach w Polsce. Jednak dochód dla producentów wówczas nie był zbyt zadowalający. Nie mam zamiaru nic nikomu zarzucać, ponieważ to był okres przejściowy między erą płyt CD, a streamingiem w polskim hip-hopie. Rozmowy dotyczyły wtedy znacznie niższych budżetów niż dzisiaj, a ja zaczynałem już myśleć bardziej o sobie jako o dorosłym człowieku. Byłem w punkcie, w którym trzeba było zacząć myśleć o swojej przyszłości, a nie tylko gonić za króliczkiem. Poszedłem więc do normalnej pracy i zacząłem sobie radzić. Nigdy wcześniej nie musiałem do niej iść, ponieważ studiując miałem wsparcie od rodziców, a muzykę tworzyłem w wolnym czasie. Mimo, że była to trudna decyzja, nie żałuję jej. W rezultacie wyszło mi to na dobre. Na następne 3 lata odciąłem się od produkcji muzyki, a pierwszy impuls pojawił się dopiero od Kizo, który zmotywował mnie do ponownego tworzenia. Mam do niego za to duży szacunek, bo po prostu nie zapomniał o mnie i regularnie co jakiś czas pisał mi wiadomości w stylu “Dawaj hita”, “Bartek, musisz zrobić hita”, “Podrzuć jakiegoś letniaka.”. Któregoś wieczoru usiadłem więc do komputera i w 15 minut zrobiłem prewkę bitu do “Nasze lato”. Wysłałem mu ją, a on po chwili odesłał mi nagranie z refrenem. Dwa dni później mieliśmy sesję w studiu z Wac Toją i tak to poszło.
Ciężko było przełamać się do robienia muzyki po tych 3 latach?
Moja przygoda z muzyką zaczęła się już w podstawówce, więc po tylu latach i tylu zrobionych bitach to nadal we mnie siedziało. Nie da się zapomnieć takich rzeczy. Obecnie może nie robię wielu bitów, ale pamiętam, jak za dzieciaka robiłem ich po 10 dziennie. Nie gram też np. na klawiszach tak, jak grałem kiedyś, a jednak numery, które produkuję teraz odnoszą największe sukcesy. Myślę, że rola producenta polega na czuciu tego, co sprawi, że ludzie będą wkręceni w dane numery. Ja np. mniejszą uwagę przykładam do technicznych detali, a dużo większą do koncepcji, głównych melodii, leadów czy klimatu. Myślę, że to jest najbardziej kluczowe w tym wszystkim.
Finalnie muzyka to przede wszystkim emocje.
Dokładnie tak, bo możesz mieć fajne fotki na instagramie, super logo, interesujące brzmienie, a ludzie mogą Cię znać, ale na koniec z muzyki ludzie pamiętają tylko to, jak się przy niej poczuli. Tylko do tego wracają. Jak nie czują się dobrze, a raczej jeśli w ogóle nic nie czują, to nie będą po prostu słuchali Twoich numerów. Jako artysta musisz być w stanie tłumaczyć swoje emocje na twórczość. Jeśli jest więcej osób, które czują tak samo jak Ty – wtedy sytuacja jest idealna.
Ciekawe podejście, bo jednak większość producentów jest perfekcjonistami.
Zgadza się. I ja także kiedyś mocno dążyłem do doskonałości, ale czasami prowadziło mnie to w pułapkę nieustannych poprawek. Często zdarzało się, że poświęcałem nawet dwa tygodnie na tworzenie całego kawałka lub udoskonalanie jednego elementu, a potem nagle zmieniałem koncepcję. Myślałem wtedy, że nowy pomysł może być bardziej atrakcyjny i wyjątkowy, więc wciągałem się w kolejną spiralę poprawek. To prowadziło do sytuacji, w których produkcja trwała nawet dwa miesiące, a ja traciłem tę magiczną iskrę, która towarzyszy tworzeniu. W międzyczasie jednak zrozumiałem, że istotne jest oddanie emocji i kreatywności, jakie towarzyszyły w chwili tworzenia danego fragmentu. Jeśli się tego nie zrobi, można wpaść w pułapkę niekończących się poprawek. Później efekt finalny może nigdy nie osiągnąć pełnego potencjału, jaki byłby osiągalny, gdybym zdecydował się na publikację utworu wcześniej. Właśnie dlatego dziś przykładam większą wagę do zrozumienia, kiedy moja praca jest wystarczająco dobra, by podzielić się nią z innymi.
Tym bardziej, że w Polsce mamy wielu “znawców”, nawet tych dziennikarskich, którzy hejtują wszystko co tylko pójdzie w mainstream. Ciężko natomiast nazwać wybitnym artystą kogoś, kogo prawie nikt nie słucha.
To jest właśnie sedno całej sytuacji. Jestem naprawdę zirytowany, gdy ktoś wmawia nam, że pokazuje coś nowego. Ziomek, myślisz, że nikt nie korzysta z internetu? To jest wyścig, w którym nikt nie bierze udziału. Gdybym miał ochotę na trueschool rap czy drill, to bym go tworzył. Ale to już minęło, a ten hip-hop, który kiedyś królował, już nie istnieje. 15 lat temu to była scena undergroundowa, a teraz to jest mainstream i naprawdę w to nie wierzę, że producenci czy raperzy np. z Włoch z zachwytem słuchają tego, co wychodzi w np. Chorwacji. A ci z Chorwacji niekoniecznie interesują się sceną z np. Bułgarii. Analogicznie my Polacy nie musimy imitować tego, co dzieje się w UK czy w Stanach Zjednoczonych, a do tego jeszcze oceniać, że ich muzyka jest dobra, a to, co my tworzymy i co podoba się naszym słuchaczom, jest beznadziejne. Jasne, możemy czerpać inspirację z całego świata, ale przecież nie żyjemy np. w Londynie, gdzie dzieciaki latają z maczetami. Tutaj mamy inny klimat. Uważam, że naszym artystom nie brakuje umiejętności, a takie naśladowanie stylów z innych krajów to bardziej odtwarzanie niż tworzenie połączeń z rodzimymi brzmieniami. Dobrym paradoksem są tzw. letniaki, które ktoś może nazwać “hip-hop-polo”, czy też zarzucać, że to mało ambitna muzyka. Wielu z tych, co tak twierdzą, potem w lato będą słuchać właśnie tego “hip-hop-polo” czy np. J Balvina i jego powtarzających się słów, nie rozumiejąc żadnego z nich. Gdzie tu sens? Każdy styl ma swoje przeznaczenie. Innej muzyki słuchasz chcąc sobie coś rozkminiać, a innej, gdy leżysz pijany na plaży.
W Stanach Zjednoczonych swego czasu bardzo popularne były rage’owe bity, które w Polsce nie przyjęły się z jakimś wielkim entuzjazmem. Przy takich sytuacjach często można usłyszeć, że polscy słuchacze nie rozumieją tego stylu albo nie są na niego gotowi.
Tak, u nas pewne rzeczy po prostu mają swoją specyficzną naturę. Nasza pogoda, ludzie oraz wiele innych elementów tworzy unikalne otoczenie. Właśnie stąd bierze się nasza kultura. W przeszłości też byłem takim zapalonym fanem hip hopu, który oceniał innych pod kątem tworzenia “prawdziwego” rapu. Jednak z czasem dojrzałem i zrozumiałem, że to, co cieszy w Nowym Jorku, niekoniecznie jest lepsze od tego, co cieszy w Warszawie. Możemy wzajemnie się inspirować, czerpać to, co dobre, bez potrzeby rywalizacji o wyższość. To nie jest sport. Jeśli ktoś słucha muzyki, którą tworzysz, to wszystko jest w porządku.
A Ty masz jakiś konkretny rynek muzyczny, którym się inspirujesz i który trochę przenosisz na swoje produkcje?
Moje korzenie na pewno są w szeroko pojętym West Coastcie. Potem to poszło w stronę drum and bassu i house’u, bo wkręcałem się w te klimaty i chodziłem np. na imprezy techno. Dobrze wspominam ten czas. Teraz uwielbiam miksować te style i np. wrzucić drum and basowe basy na trapową perkusję, a potem dodać jakieś latynoskie topline’y.
Przy takich eksperymentach nie wątpię, że wychodzą super rzeczy. Jednak na pewno są też te, które po prostu brzmią tragicznie. Traktujesz je jako część poszukiwań?
Zdarzają się momenty, kiedy mam wątpliwości, czy to naprawdę to. Tutaj chyba działa prawo serii. Teraz np. mam dobrą passę i ostatnie cztery czy pięć rzeczy, które stworzyłem, bardzo mi się podoba. Mam nadzieję, że ten trend utrzyma się jak najdłużej. Chwilę wcześniej natomiast miałem takie dwa miesiące, gdzie nic mi nie wychodziło. Nawet mieliśmy parę podejść w studiu, ale po pół godzinie jednomyślnie stwierdziliśmy, że to się po prostu nie uda i zajmowaliśmy się innymi rzeczami. W takim okresie warto kończyć pozaczynane projekty.
To chyba też takie zdrowe podejście, żeby nie robić rzeczy na siłę.
Tak, ale dopiero na pewnym etapie swojego rozwoju. Sądzę, że gdy jesteś młodym artystą to niezbędne jest podejście, w którym pracujesz nad projektem aż do momentu, kiedy “krwawią Ci palce”, jesteś zmęczony i ledwo widzisz na oczy. To naprawdę potrzebne, aby osiągnąć właściwy poziom. W obecnym momencie wiem co potrafię i mogę w każdej chwili wykorzystać te umiejętności. Dodatkowo, ważne jest też, aby mieć dobry dzień, pozytywną energię oraz chęć do tworzenia muzyki. Kiedy wszystko się zgadza, tworzenie utworów może być wręcz automatyczne. Niemniej, kiedy coś nie wychodzi to naprawdę nie ma się co nad tym rozwodzić. Oczywiście, można się upierać i forsować, ale w głębi duszy zdajesz sobie sprawę, że i tak nie wyjdzie z tego nic wartościowego.
Jak w sumie jesteś młody i uczysz się dopiero tej produkcji, to faktycznie nie można odpuszczać nawet w dzień, w którym nic ci nie wychodzi. Musisz obywać się też z takimi sytuacjami.
Tak, zdecydowanie. Dodatkowym elementem, który przyniósł mi wiele cennych nauk, jest konieczność dążenia do ukończenia projektów. Kiedy rozpoczynasz swoją przygodę z muzyką i przygotowujesz się do pracy nad nowym projektem, istotne jest zaaranżowanie go i wyobrażenie sobie do niego potencjalnej wokalizacji. Możesz także sięgnąć po darmową acapellę, aby po prostu doprowadzić utwór do gotowości. Jestem przekonany, że solidna aranżacja stanowi połowę sukcesu. Zwłaszcza w dzisiejszych czasach. To może brzmieć jakbym był stary, ale warto wspomnieć, że wcześniej nie mieliśmy takiego dostępu do loopów. Używane były sample z winyli czy potem z YouTube’a, ale brakowało takich bogatych bibliotek sampli, gdzie za niewielką opłatą miesięczną można znaleźć pół miliona dźwięków np. “fletu” bez obaw o naruszenie praw autorskich. W obecnych czasach, gdy każdy ma możliwość spróbowania swoich sił w produkcji muzycznej, umiejętność aranżacji i tworzenia bitu, który przyciąga uwagę, odróżnia nas od reszty. Zrobienie bitu wykorzystującego sample melodii czy popularne elementy perkusyjne, technicznie nie jest już trudne i można się tego nauczyć w ciągu miesiąca. Natomiast nauczyć się robić rzeczy pod briefy artystów, którzy rzucają hasłami typu “dziś robimy cwaniaczka” czy “hicik na lato”, stanowi już bardziej wymagające wyzwanie. Trzeba zrozumieć, co dokładnie kryje się za tymi hasłami, a potem umiejętnie zestawić różnorodne dźwięki w skuteczny sposób, unikając przy tym monotonii i oklepanych pomysłów.
A taki skill aranżacyjny to są godziny spędzone w studio, czy raczej intuicja?
Myślę, że przeważnie bazuje on na intuicji, ale druga strona medalu to wypracowane doświadczenie i właściwe wyczucie. Teraz przy robieniu aranżacji staram się zamykać w 3 podejściach maksimum. Kiedyś jednak robiłem ich po 50. Puszczałem te tracki znajomym, żeby ocenili, co jest na spoko, a co niekoniecznie. Wtedy dokonywałem korekt i dopiero po tym szedłem z gotowym materiałem do wykonawcy. Często dopiero przy tej 50-tej próbie czułem, że osiągnąłem zamierzony efekt.
Z tego, co mówisz, wynika, że z czasem przychodzi takie zaufanie do siebie i własnych umiejętności.
Tak, bo obecnie podczas sesji nagraniowej w studiu potrafię np. zaaranżować bit pod konkretną zwrotkę w taki sposób, że nawet bez wcześniejszego przesłuchania, wszystko idealnie się komponuje. Umiejętność wyobrażenia sobie pewnych elementów i efektów pozwala mi osiągnąć spójność. Potem pozostaje tylko ostatni etap, czyli dokładne dopracowanie detali. Oczywiście, nie zawsze to tak działa, bo bywa, że poświęcam wiele godzin na dopracowanie jednego fragmentu. Niemniej, nie pamiętam już, kiedy ostatnio tworzyłem kilkanaście wersji aranżacyjnych tego samego utworu.
A tworząc utwory z raperami, z którymi się kolegujesz, jesteś w stanie rozdzielić sympatię do nich od tej kwestii jakościowo-artystycznej?
Oczywiście. To działa obustronnie, ponieważ dzielę się uwagami, a także przyjmuję krytykę, ponieważ zdaję sobie sprawę, że działamy jako zespół. Warto także mieć na uwadze, że choć producent pełni ważną rolę w tworzeniu utworu, to jednak wokalista jest jego główną postacią. Niektórym początkującym beatmakerom wydaje się, że produkcja utworu to dyktatorstwo producenta. Prawda jest taka, że każdy z twórców ma swoją przestrzeń, ale finalnie to wokalista jest gwiazdą tego show. Jeśli sytuacja wygląda inaczej, to prawdopodobnie jest to oznaką np. przeprodukowania numeru. Kiedy masz na wokalu czołowych artystów w kraju, to powinieneś im raczej dać swobodę, aby pokazali na co ich stać. Ich umiejętności są na tyle wysokie, że przyciągają uwagę słuchaczy. Myślę, że niekorzystanie z tego nie byłoby zbyt mądre. Oczywiście, zdarzają się chwile, kiedy warto podać jakiś pomysł lub pomóc, ale trzeba to robić z umiarem. Sytuacja wygląda inaczej, kiedy jako doświadczony producent współpracujesz z nieoszlifowanym diamentem. Wtedy z pewnością warto prowadzić takiego artystę za rękę przez cały proces i być takim kołem ratunkowym czy filtrem pomysłów. Słuchanie 20-sekundowego fragmentu przez 4 godziny i zachowanie obiektywności, by wydobyć z niego tylko te fajne elementy, to naprawdę duży skill.
Aktualnie polscy artyści są chyba też na tyle świadomi, że nie popełniają jakiś dużych gaf. Wydaje mi się, że jak wchodził newschool do Polski, to dużo było tekstów podpatrzonych od raperów zza oceanu. Po angielsku one brzmiały spoko, ale po polsku…
Przede wszystkim, jeśli mówimy o podziale rytmicznym, np. na triole, to w języku angielskim brzmi to rewelacyjnie. Jednak przełożenie tego na język polski w taki sposób, żeby brzmiało to na tych triolach naturalnie, to naprawdę duża sztuka. Podobnie jest z nawinięciem w naszym językiem tekstu w taki sposób, jak robi to Francuz z melodyjnym językiem, gdy nawija po francusku do konkretnego typu beatów z określoną rytmiką. W naszym przypadku bardziej przypominamy naszych wschodnich sąsiadów, ponieważ nasze słownictwo jest do siebie podobne. W amerykańskich sloganach wystarczy rzucić trzy sylaby i to już coś znaczy. Po polsku jest trudniej uzyskać taki efekt, więc wydaje mi się, że stąd mogą się brać niektóre nietrafione zwroty czy zabiegi.
W Polsce chyba jedyną osoba, która jest w stanie jakoś przełożyć zagraniczny styl na język ojczysty, jest Miły ATZ. Brytyjska podziałka i polski język. Brzmi to super.
W ogóle z Miłym ATZ-em mam naprawdę ciekawą historię. Kiedyś wracałem Uberem z imprezy w Sopocie. Kierowca puszczał świetną muzykę z UK. Od słowa do słowa zaczęliśmy rozmawiać o rapie, a ja, słysząc o jakich detalach się wypowiada, zapytałem, czy sam też rapuje. Okazało się, że tak. Co więcej, znał on moje produkcje. W pewnym momencie zaproponowałem, żeby puścił coś swojego i wtedy usłyszałem numery, które rozjebały mi łeb… Byłem naprawdę pod wrażeniem. Kiedy dojechaliśmy na miejsce to kontynuowaliśmy naszą rozmowę, wypalając przy tym całą paczkę szlugów. Tym taksówkarzem był właśnie Miły ATZ, który wówczas nie miał jeszcze oficjalnego debiutu na koncie. Co więcej, utwory, które mi zaprezentował, były stworzone na genialnych bitach. Pytałem, czyich, i okazało się, że są autorstwa również nieznanego wówczas Atutowego. Pamiętam, że wracałem do domu i zastanawiałem się kim są ci goście. Czy to ja byłem aż tak pijany, czy to było aż tak dobre. A jak to drugie, to czemu to nie jest mainstreamie. Nie minęło dużo czasu, a Miły wydał „Czarny Swing” i kariera poszła mu bardzo do przodu.
Tak sobie myśle, że jakbyście się mieli teraz zgadać na wspólny numer, to mogłoby być to mega ciekawe połączenie.
Chyba nawet do niego podbijałem w celu kooperacji, ale finalnie nie udało mi się zrobić na tyle szerokiej paczki, żeby mu ją wysłać. Z samego szacunku do Miłego nie chce mu wysyłać rzeczy, które wiem, że mogą nie być na jego poziomie. To się tyczy w zasadzie wszystkich artystów.
Tak trochę odbijając. Co sobie cenisz w samej produkcji muzyki? Słyszę, że bardzo emocjonalnie podchodzisz do tego tematu.
Nie jestem pewien, czy będę w stanie odpowiedzieć do końca na to pytanie. Jednak to, co naprawdę mnie kręci i stanowi pewne wyzwanie, to strona produkcyjna, a nie tylko tworzenie beatów. Przykład? W momencie, kiedy dopiero co skończyłem pracować nad albumem “Ostatni taniec” z Kizo, nagle pojawiło się pytanie, czy mogę stworzyć coś, co będzie pasować do gali KSW. To było dla mnie prawdziwe wyzwanie, ponieważ trzeba było nagle odwrócić się o 180 stopni, sprostać oczekiwaniom i dostarczyć na wysokim poziomie coś w zupełnie innym gatunku niż to, nad czym pracowałem przez ostatnie miesiące. To właśnie cenię sobie najbardziej w produkcji muzyki – umiejętność elastycznego zmieniania stylu i formy moich utworów.
No „Colosseum” to dla mnie topka, jeśli chodzi o bit. Także duży szacunek, że potrafisz w tak krótkim czasie przestawić się i robić bity na wysokim poziomie w naprawdę różnych stylach.
Bardzo dziękuję. Zawsze dążyłem do tego, aby w moich numerach przemycać swoją osobowość niezależnie od panujących trendów. Uważam, że to jest w tym wszystkim najtrudniejsze. Przykładowo – Timbaland w zasadzie od 20-30 lat tworzy kawałki, które znajdują się na światowych listach przebojów, a Lex Luger pojawił się i zniknął wraz z modą na 808 Mafia. Odkrywanie siebie na nowo jako artysty to najtrudniejsza część gry.
Ale jako że robisz numery zróżnicowane pod względem brzmienia i stylistyki, to trudno byłoby mi uwierzyć, że nie pojawiają sie jakieś zapytania od różnych raperów. Z drugiej strony wspomniałeś, że raczej nie wysyłasz paczek, więc to też pewnie tego typu historia.
Zaskakująco rzadko otrzymuję zapytania od raperów. Uważam, że jest to związane z tym, że większość mojej działalności ma miejsce poza stolicą. Niemniej, za każdym razem, gdy wybieram się tam na 1-2 dni, to nawiązuję więcej współprac niż przez cały poprzedni rok. Sytuacja prezentuje się następująco: podczas pobytu w jednym czy drugim studio, między sesjami przewija się naprawdę ogromna liczba osób, co pozwala na swobodne nawiązywanie relacji. Nie wspominając już nawet o imprezach. Oczywiście, można by było stworzyć tony bitów i wrzucać je wszędzie i każdemu, jednak to nie do końca moje podejście. Gdy współpraca nie układa się naturalnie, a ktoś nie odpowiada lub ignoruje wiadomości, to ja też nie forsuję sprawy. W końcu nie jest to moje główne źródło utrzymania, więc podchodzę do tego na luzie.
Przez to, że to tylko dodatek do Twojego głównego zarobku, to wydaje mi się, że możesz mieć też większy luz przy produkcji. A to dużo znaczy.
Kiedyś, przy dużym nacisku na produkowanie wielu bitów w krótkim czasie, zdarzało się, że prowadziłem wewnętrzną walkę. To już nie chodziło o “tworzenie super rzeczy” w momencie inspiracji, tylko bardziej o “muszę coś zrobić i to ma być dobre”. Dodatkowo, ktoś to musiał kupić i głupio się przyznać, ale czasami już małe znaczenie miało kto to był. Jak nie wychodziło, wpadałem w stres, ale też w ten sposób nabierałem doświadczenia. Dzisiaj czuję się zrelaksowany, bo moje finanse nie zależą tylko od tego. Dodatkowo czuje się może nie tyle co spełniony, co po prostu pewny swojej muzyki. Moje produkcje osiągają nr. 1 w radiu, Spotify, YouTube, mają setki milionów odtworzeń i osiągają status diamentowych płyt… W zasadzie nic nie muszę w muzyce udowadniać, więc robię tylko to, co mnie cieszy. A cieszy mnie głównie tworzenie z przyjaciółmi. Jeśli to przypadnie innym do gustu, super, ale też nie będę załamywał się, jeśli dany numer nie siądzie. Za miesiąc wrzucę nowy kawałek, może akurat ten zażre. Wszystko to daje mi naprawdę duży luz w studiu.
To jest też taki trochę paradoks, bo czasami im bardziej chcesz, tym bardziej nic ci nie wychodzi.
Zabrzmi to śmiesznie, ale ja mam charakter pracy podobny do brazylijskich piłkarzy, którzy często są krytykowani za zbyt luźne podejście do życia, co rzutuje na ich karierę. Natomiast ten sam luz powoduje, że bawią się oni piłką jak nikt inny. Finezja nie bierze się ze sztywnych reguł. Myślę, że może to mieć dużo wspólnego z zawodem muzyka, bo gdy dobrze się bawisz tworząc numery, to wszystko działa. Pamiętajmy też, że obecnie to jest branża rozrywkowa, a nie podziemny hip-hop w 2005 roku, gdzie w Polsce jest szaroburo, nikt nie ma siana i wszyscy są smutni. Wtedy faktycznie łatwiej byłoby tworzyć z depresją. Do dzisiaj jest trochę takie mylne przekonanie, że jak coś jest smutne i wjeżdza ci na psychę to znaczy, że jest dobre. Ja wyłączam takie numery. Mimo wszystko jadąc sobie np. na plażę w Gdańsku wolę puścić coś, co poprawi mi humor.
To chyba dobre zakończenie naszej rozmowy. Ale jeszcze ostatnie pytanie. Jakie masz aktualnie największe marzenie?
Zamierzam wydać swój autorski projekt, który odbije się echem. Na początek skupię się natomiast na singlach. Przez ostatnie 8 miesięcy miałem różne pomysły, ale wreszcie zaczynam układać bity w mojej głowie. Wydaje mi się, że znalazłem coś, co ma sens, i jestem gotów przystąpić do pracy. Chociaż wcześniej o tym nie wspominałem, to zazwyczaj zaczynam od wyobrażenia sobie bitu, zanim rzeczywiście go stworzę. Nie chodzi mi o dosłowne wykalkulowanie melodii nuta po nucie, ale raczej o rytm, brzmienie instrumentów i emocje, które chcę przekazać. Potem siadam przed DAW-em i robię np. trzy różne próby. Wtedy wiem, czy to działa, czy nie. Wydawanie płyt producenckich jest jednak trochę bardziej skomplikowane. Jako raper można stworzyć płytę na darmowych bitach z internetu i zdobywać uznanie swoim stylem. Natomiast jako producent, który dąży do stworzenia autorskich singli na najwyższym poziomie, potrzebujesz współpracy z topowymi artystami, co nie zawsze jest łatwe do osiągnięcia.
IG: @bemelo_mts