
Żeby wszystko było jasne – Black Sabbath są nie do zastąpienia. Przede wszystkim jako pionierzy i jako swego rodzaju wzorzec. Ale, tak z ręką na sercu – kto z was wraca nadal do wydanej pół roku temu nowej płyty? Pierwszej studyjnej płyty grupy od 18 lat. W składzie z Ozzym Osbournem – od 35! No, kto?
Płyta 13 jest dobra. Nawet bardzo dobra. Ale jakoś trudno mi się pozbyć wrażenia, że stanowi w dużej mierze taką muzealną ciekawostkę. Zwłaszcza, gdy równocześnie kilka albo kilkanaście innych kapel wydaje albumy co najmniej tak samo ciekawe. A to, że wszystkie uczyły się od Black Sabbath, to już inna historia.
Do tych właśnie zespołów sięgnijcie w pierwszej kolejności, gdy znudzicie się Sabbathami.
Uncle Acid and the Deadbeats
Brzmienie i image z epoki, świetne kompozycje, klimat starych horrorów i okultyzmu. Trzy fantastyczne płyty. Trzeszczące i brzmiące oldskulowo do tego stopnia, że naprawdę można ulec złudzeniu, że to jakieś zapomniane nagrania z lat 60. Wchodzi w okamgnieniu, bez popitki. Widzieliście zespół w tym roku na Off Festivalu? Jeśli tak, nie muszę nic dodawać, bo na pewno byliście urzeczeni. Jeśli nie – będzie okazja zobaczyć ich w marcu w Warszawie.
Witchcraft
Jeden ze starszych zespołów w tym zestawie i jeden z pionierów stylu retro. Wyrazisty i oryginalny, nawet mimo zauważalnej zmiany stylu na najnowszej płycie. Niby doom metal, a jednak lekkostrawny i przyjazny. Przetarli szlak wielu szwedzkim zespołom z tej sceny, łączącym bluesowy groove, chwytliwe riffy i klasycznie gitarowe brzmienie.
Royal Thunder
Moi faworyci. Przede wszystkim za sprawą Mlny Parsonz (tak, Mlny, to nie literówka), wokalistki i basistki, nieprzeciętnie utalentowanej i obdarzonej solidnym głosem. CVI to jedna z najlepszych płyt 2012 r. A słychać na niej mnóstwo. Jest tu hard rock z lat 70. (Black Sabbath też, a jakże), amerykańska alternatywa z początku lat 90., rock progresywny, blues, doom, sludge – wszystko połączone zgrabnie i z klasą.
Witch Mountain
Jeszcze jeden z całej masy zespołów doomowych z damskim wokalem (z nich możnaby zestawić osobną dziesiątkę). Uta Plotkin śpiewa inaczej niż Mlny Parsonz, wyżej, bardziej manierycznie, może teatralnie. W zestawieniu z mocno sabbathowskimi riffami daje to niezły efekt. Sporo tu napięcia, niepokoju, grozy. Charakterystycznie i mimo wszystko świeżo.
Mountain Witch
A jeśli wyszukiwarka Google, przeczesując sieć, przestawi wam słowa w nazwie zespołu, nie przejmujcie się. Traficie na równie ciekawy zespół z niemieckiego Hamburga. Ich tegoroczna propozycja, album Cold River to sabbathowanie w najlepszym stylu. Klasyczne trio gitara-bas-perkusja (z wokalem, dla ścisłości), jakich wiele na tej liście.
Orchid
Są bardziej sabbathowi niż Black Sabbath. Nie żartuję. Zwłaszcza teraz, kiedy Black Sabbath uwspółcześnili swoje brzmienie, a Orchid dalej grają tak jak grało się 40 lat temu. Ich debiut, Capricorn, spotkał się z entuzjastycznym przyjęciem i nadal trochę mnie to zastanawia. W połowie utworów słychać ewidentne kalki z klasycznych utworów Iommiego i reszty. Na drugiej płycie zresztą sytuacja się powtarza. A może to o to właśnie chodzi, że są podobni, a momentami wręcz identyczni? Jako imitatorzy są doskonali.
Ghost
Ghost (znany jako Ghost B.C. w Stanach Zjednoczonych) to chyba najbarwniejsza ekipa z opisywanych. I, paradoksalnie, najbardziej tajemnicza. Wszyscy ukrywają się pod maskami i – poza wokalistą, ucharakteryzowanym na satanistycznego papieża Papą Emeritusem II – są znani jako „Bezimienne Ghule”. Zespół już zdążył stać się rozpoznawalny, gra też dosyć oryginalną muzykę. Sporo w niej cyrku, flirtów z popem, ale też motywów okultystycznych, potraktowanych z odpowiednim dystansem.
Kadavar
Wybierzcie się kiedyś na koncert Niemców z Kadavar, a zobaczycie coś niezwykłego. Ci goście nie tylko brzmią, ale i wyglądają jak przeniesieni prosto z początku lat 70. Wszystko, od obcisłych spodni i kamizelek, po długie włosy i brody jest u nich sprzed 40 lat. Wrażenie, że pomylili sobie czasy jest spore, a gdy zaczną grać, tylko się pogłębia. I nie jest to żaden zarzut – to co grają jest naprawdę dobre!
Windhand
Teraz coś cięższego. Windhand z Richmond w stanie Wirginia to mroczny, duszny, klaustrofobiczny doom metal. Wolne tempa, niskie dźwięki to też dziedzictwo Black Sabbath. Ale z klasycznych kapel najbliżej im chyba do Electric Wizard. Ich druga płyta, Soma, wydana w październiku pokazuje, że nie odstają od swoich wzorców poziomem i potencjałem.
Black Pyramid
Zwłaszcza debiut Amerykanów z 2009 r. to album rewelacyjny, z paradą doskonałych riffów, ale i na kolejnych płytach jest czego słuchać. Black Pyramid prezentują nieco agresywniejsze podejście do muzyki niż Black Sabbath. Sporo tu sludge’owego czy też stoner doomowego ducha. Wokaliści (w 2011 r. nastąpiła zmiana) nie boją się ryknąć trochę ostrzej. Choć zdarzają się i uspokajające akustyczne przerywniki – te są już niemal kopią tych znanych z płyt Sabbath.
Może to właśnie przez te zespoły i ich płyty powrót Black Sabbath w starym składzie nie wywołał u mnie takich ciarek, jakich się spodziewałem. Ale na koncert w czerwcu pewnie i tak się wybiorę. Taka już siła legendy, tej już niczym i nikim nie da się zastąpić.